W dobie stale przybywających z Fabryki Snów horrorów męczących tematykę złych duchów i nawiedzonych domów, nierzadko chciałoby się nieco odpocząć od wypełnionych kliszami i nieodłącznymi jump scare’ami blockbusterami. Możemy być pewni, że kino raczej nie da nam w najbliższych latach na to szansy, szczególnie po sukcesie (skądinąd całkiem porządnej) Obecności 2. Ale bez obaw, na ratunek przybywa nowy nabytek Netflixa – i możecie być pewni, że nie pozostawi Was obojętnymi.
Pierwsza scena pilota Stranger Things od samego początku angażuje widza. Oto mamy mężczyznę o wyglądzie naukowca, który ucieka po klaustrofobicznych korytarzach przed nieznanym napastnikiem. Później mamy klasyczne przejście do znacznie spokojniejszych kadrów, gdzie czwórka dzieci gra wspólnie w grę fabularną. To właśnie jedno z nich zostaje porwane przez niezidentyfikowaną istotę – na tym także skoncentruje się przede wszystkim fabuła pierwszego odcinka.
Zobacz również: Dredd – Karl Urban wciąż zainteresowany serialem
Wokół zrozpaczonej matki (Winona Ryder), która z pomocą lokalnej policji poszukuje zaginionego syna, kręci się jednak kilka innych wątków. Mamy m.in. tajemniczą organizację, tropiącą dziewczynkę tytułującą się po prostu Eleven, która najwyraźniej zbiegła z ich placówki; pojawiające się co rusz mniejsze bądź większe ślady dziwacznego monstrum tudzież zwyczajne perypetie rodziny i kolegów ze szkoły porwanego chłopca (podane z humorem i bez głupiego infantylizmu). Widać wyraźnie, że rzeczone wątki nie są potworzone bez sensu i każdy z nich zostanie wykorzystany do budowanej krok po kroku intrygi.
Najmocniejszym póki co punktem Stranger Things jest styl, w jakim został on wykonany. Ten epizod, przywodzić może na myśl historie grozy sprzed lat, gdzie motorem napędowym była sprawna narracja i trzymająca się kupy konsekwentna fabuła, a nie efekciarskie sztuczki i żebranie o to, by widz choć parę razy się wzdrygnął. Drobne szczegóły w postaci chociażby wymienionej wyżej wspólnej gry fabularnej chłopców pomagają skonstruować subtelną, klimatyczną otoczkę już od samego początku. Twórcy dbają też mocno o atmosferę tajemnicy, pokazując wystarczająco dużo, żeby zaciekawić, a zarazem w odpowiednim momencie ucinając to i owo, by nie dawać zbyt wielu wskazówek. Na pochwały zasługują również świetnie dobrani aktorzy. Czy mówimy o dzieciach, czy dorosłych, póki co niełatwo byłoby dopatrzeć się słabego punktu. Szczególnie intrygująco prezentuje się grany przez Davida Harboura niechlujny, acz sympatyczny oficer, który prowadzi śledztwo w sprawie zaginięcia chłopca.
Zobacz również: The Birth Of A Nation – nowy, poruszający plakat filmu
Jak to często bywa, pierwszy epizod daje nam więcej pytań niż odpowiedzi, pozostaje zatem drobne miejsce na obawy o to, czy to, co nam się zacznie ukazywać z owej zgadywanki, nie będzie fuszerką. W tym przypadku jednak ryzyko na to wydaje się być znikome. Twórcy nowej pozycji Netflixa zdają się w stu procentach zdawać sobie sprawę z tego, co robią. Jak na razie wszystko jest pięknie wyważone i przemyślane. Jeżeli zatem kolejne epizody będą szły w tym kierunku, ocena może nawet ulec podwyższeniu.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe