Piekielnie dobra opowieść – recenzja 1. sezonu „Daredevila”!

Piekielnie dobra opowieść

Choć oczekiwania związane z kolejnym Marvelowskim serialem były duże, to ja osobiście byłem nastawiony dość sceptycznie. Oglądanie spektakli efektów specjalnych okraszających nieskomplikowaną fabułę opowieści o superbohaterach w kinie sprawia mi przyjemność, ale do tej pory w formacie serialu nie udało mi się znaleźć prawdziwie satysfakcjonującej serii. „Daredevil”, który wg założeń związanych z platformą Netflix miał być „dwunastogodzinnym serialem” i dzięki temu produkcja naprawdę wyróżnia się na tle „Gotham”, „Flash” i „Arrow”. Jednakże sposób rozwijania opowieści, powolne budowanie postaci drugoplanowych oraz tła poprzez istotne i umiejętnie wplecione retrospekcje… nawet to wszystko razem wzięte nie chwyta esencji wyjątkowości tego serialu. Opowieść o niewidomym prawniku ścigającym w nocy przestępców wyróżnia się ze względu na dojrzały, mroczny klimat i „lokalność”. Ratowanie świata czy całego Nowego Jorku nie jest zbyt oryginalne; natomiast zamknięcie fabuły w obrębie jednej dzielnicy i kreacja bohatera o niskim poziomie mocy niesie ze sobą wiele plusów.

Serial, choć łączy się z resztą uniwersum Marvela, nie posiada typowej dla niego cukierkowatości. Granica między dobrem a złem nie jest wyraźna, do tego czasem widz razem z Mattem Murdockiem zastanawia się, czy jego działania nie czynią więcej szkód niż korzyści. Mała skala działań i skoncentrowanie historii na poziomie ulicy pozwoliły twórcom zrealizować naprawdę niezwykłą serię. Serię, z której dojrzały widz mający wysokie wymagania powinien być zadowolony, gdyż trudno wyobrazić sobie dojrzalszą ekranizację komiksowego bohatera. O niebanalności „Daredevila” nie świadczy jedynie brak mocy i doświadczenia tytułowego bohatera. Sposób, w jaki pokazuje się nam rozwój wydarzeń dotyczących Hell’s Kitchen, jest pierwszym z solidnych elementów tworzących diabelnie wciągającą całość. Zamiast raczyć nas przydługim, męczącym wstępem, pierwszy odcinek po krótkiej retrospekcji rozpoczyna lawinę wydarzeń. Delikatnie zasygnalizowano pewne wątki, wprowadzono powoli postacie drugoplanowe. Przed obejrzeniem kolejnego epizodu można było mieć wrażenie, że będziemy tu mieć do czynienia z formułą „proceduralu”, jednak zatrzymanie na dłużej Karen Page sugerowało coś innego. Na całe szczęście serial ma bardzo zwartą formę, postacie poboczne zyskują pole do ekspozycji, historia ewoluuje rozwiązując wątki i tworząc kolejne. Szczególnym atutem jest tutaj umiejętne prowadzenie kontrreakcji mafii na krucjatę Diabła – mafiozi szybko podejmują istotne dla bohaterów i oddziałujące na widza decyzje, bezlitośnie reagując na poczynania nowego herosa. Do tego nie ma tu żadnej schematyczności – każdy epizod wygląda nieco inaczej, co pozwala mile zaskakiwać w trakcie seansu.

W tym momencie należy skupić się na bohaterach. A tych jest mnóstwo i – co ciekawe – czas antenowy jest porcjowany tak umiejętnie, że możemy poznać ich wystarczająco dobrze, by ich polubić lub znienawidzić. Sądziłem, że druh Murdocka, czyli Foggy, będzie irytującą, pseudo-śmieszną postacią, tymczasem wykazywał się nie tylko intelektem, ale i odwagą. Jest to o tyle symptomatyczne, że to nie jedyny bohater, z którego wyciśnięto więcej, niż można się spodziewać. Twórców trzeba pochwalić za niezwykle dobrze poprowadzone postacie kobiece. Karen Page, Gao i Claire Temple to jedne z lepszych żeńskich bohaterek, jakie dane mi było oglądać w ostatnim czasie. Żadna nie irytuje, nie stanowi dekoracji lub ucieleśnienia stereotypów. Często wręcz swoją obecnością przyćmiewają towarzyszących im mężczyzn. Główny bohater adekwatnie do plejady świetnych postaci drugoplanowych również został sportretowany na niespotykanie wysokim (jak na tematykę) poziomie. Matt Murdock i Daredevil to superbohater intrygujący, bardziej „batmanowaty” niż batman. To co jest dla niego dość szczególne, to uleganie swoim emocjom, popełnianie błędów, kwestionowanie obranej przez siebie ścieżki, a nawet… bycie katolikiem. Do tego wszystkiego posiada on drobne skazy charakteru, a w życiu prawniczym zmusza się czasem do pójścia na kompromis. Ale prawdziwą perełką jest główny antagonista, czyli Wilson Fisk. Jest to chyba najciekawszy, najlepiej napisany i interesujący arcywróg w Marvelowskim uniwersum. Intrygujący i osobliwy, chwilami nieco niezdarny, a do tego nieradzący sobie w kontaktach z kobietami – brzmi oryginalnie, prawda? Scenarzyści wykonali świetną robotę ukazując Kingpina jako pełnokrwistą, uczłowieczoną postać. Kreacja została poprowadzona na tyle mądrze, że momentami bardziej kibicowałem (na swój sposób) charyzmatycznemu Fiskowi niż protagoniście.

Ale klimat i bohaterowie to nie wszystko, co tworzy dobry serial. Potrzebna jest też dobra realizacja techniczna. Aż głupio tak ciągle kadzić, no ale niestety… montaż jest zrealizowany mistrzowsko, natomiast choreografia walk to coś niesamowitego. Zastosowano świeże podejście do potyczek, które przede wszystkim trwają niezwykle długo, nie są okraszone rozpraszającą muzyką, główny bohater w ich trakcie nie miażdży oponentów z dziecięcą łatwością, tylko męczy się z nimi w bardzo intensywnych bójkach. Nawet proste intro zostało zrealizowane tak zgrabnie, że o ile normalnie zawsze pomijam openingi, to tutaj oglądanie czołówki sprawiało mi ogromną przyjemność. Uczulam jednak na brak efektów specjalnych i naprawdę spektakularnych scen, gdyż w tej serii ich po prostu nie znajdziemy.

Daredevil posiada oczywiście mankamenty, choć nie jest ich zbyt wiele. Bardzo szybko scenarzyści przestają pokazywać nam prawnicze życie Murdocka, chociaż wątek dziennego życia przejawiał duży potencjał. Kolejną wadą jest dość wygodny zabieg wrzucania Diabła z Hell’s Kitchen w odpowiednie miejsce i czas, co zdarza się autorom dość często w pierwszej połowie sezonu. Ponadto dla mnie finał i zwieńczenie całej przygody z piekielnym apostołem sprawiedliwości były dość rozczarowujące. Te wszystkie minusy z dużym naddatkiem kompensuje skomplikowana, wielowątkowa i sensowna fabuła oraz mroczny, dużo poważniejszy niż w konkurencyjnych tytułach klimat. Obserwując bohaterów w trakcie ich podróży przez dzielnicę Nowego Jorku niemal nieustannie odczuwamy duszność miasta. Pozostajemy w napięciu i niepokoju spowodowanym przez czające się w cieniach zagrożenia. A niebezpieczeństwo nie jest tu pozorowane – wiele postaci odczuwa to dotkliwie na własnej skórze, stając się świadkami nieodwracalnych wydarzeń.

„Daredevil” pokazał, że istnieje rynek na dojrzalszych superbohaterów. Udowodnił również, że mroczniejsze ekranizacje są możliwe do realizacji w satysfakcjonujący sposób. Konkurencja jest gdzieś daleko w tyle, a dzięki temu serialowi otwierają się zupełnie nowe perspektywy – kto wie, czy nie przetarł szlaków dla „Punishera”? Na pewno pozostawia po sobie ogromne wrażenie. Z tego względu cieszy informacja o drugim sezonie.

Redaktor

Twórca cyklu "Powrót do przeszłości". Wielki miłośnik spaghetti westernów, kina szpiegowskiego i fantasy.

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?