Serial opowiada o świecie, w którym obok zwykłych ludzi funkcjonują „Powersi”, ludzie obdarzeni mocą. Jak się okazuje, „Powersi” nie zawsze przestrzegają prawa, więc powołano specjalny wydział policyjny odpowiedzialny za ściganie przestępstw osób o specjalnych zdolnościach. Jednym z detektywów jest Christian Walker, ex-Powers o ksywie „Diamond”. To on będzie prowadził śledztwo w sprawie nowego narkotyku „Sway”, który zbiera śmiertelne żniwo.
Gatunkowo jest to zlepek dramatu, science fiction i policyjnego kryminału. Niestety z tego połączenia nie wychodzi nic sensownego. Jak to w dramatach bywa, i tu bohaterowie przeżywają swoje wewnętrzne problemy. Mogłyby być nawet ciekawe, lecz twórcy postanowili, że wszystko będą przedstawiać łopatologicznie i bez żadnych subtelności. Co do części science-fiction, to jest ona z tego rodzaju, gdzie scenarzyści nie przykładają wagi do uzyskania nawet minimalnej wiarygodności. W trzecim z podanych elementów widać dużą inspirację serialem The Wire. Wydział i detektywi borykają się nie tylko z przestępstwami, ale i procedurami prawnymi. Starano się również wykreować podobny kumpelski policyjny klimat, a „Powerz Kids” są wręcz kopią młodocianych gangów wystających na krawężnikach Baltimore. Jednak nie ma w tym odpowiedniego luzu, a sceny wyglądają sztucznie i naiwnie.
Serial próbuje udawać rozrywkę dla dorosłych. Są przekleństwa, hektolitry krwi, przemoc, ludzkie zwłoki. Jednak to tylko złudzenie i przykrycie tego, że jest to wyłącznie rozrywka dla mało wymagających. Efekty specjalne głównie przyprawiają o śmiech. Te generowane komputerowo jeszcze ujdą, ale najbardziej rażą nieporadne sceny lotów kręcone przy pomocy lin. No chyba, że ci „Powersi” nie mają mocy utrzymywania poziomu w locie. Niespójna jest również forma serialu. Większość odcinków to typowy styl zerowy z elementami retrospekcji, natomiast w przedostatnim postanowiono z dość kiepskim skutkiem stopniować napięcie montażem i manipulacją chronologii wydarzeń.
Aktorsko serial plasuje się w przedziale od słabego do przeciętnego. Nie dość, że postacie są już marnie napisane, to aktorzy dopełniają dzieła zniszczenia. Michelle Forbes (Czysta krew, Dochodzenie), Susan Heyward (Poltergeist), Andrew Sensenig (Focus), Olesya Rulin (High School Musical), Max Fowler (Dochodzenie) to serialowi aktorzy w starym stylu, co w tym przypadku nie jest komplementem. Ale w obsadzie są także szerzej znane nazwiska. Jest przecież największa gwiazda Sharlto Copley, muza Neila Bloomkampa (Chappie, Dystrykt 9), który udowadnia, że kompletnie nie potrafi grać zwyczajnych postaci. Południowoafrykańczyk zupełnie nie odnajduje się w postaci Walkera, grając wyłącznie jednym grymasem twarzy. Wiemy, że jego postać jest niepogodzona z utratą supermocy, ale bez przesady, da się to wyrazić w różny sposób. Natomiast Noah Taylor (Przeznaczenie) i jego Johnny Royale to najciekawsza postać w filmie, lecz kompletnie zepsuta groteskowym niskim głosem i wiecznie przyklejonym do ust papierosem. Do tego postać nosi tak obcisłe skórzane rurki, że nie dziwota, iż jego mocą jest teleportacja. Nikt nie dałby rady w nich chodzić.
Bez wątpienia twórcom w pełni udała się jedna rzecz – stworzenie sporego uniwersum i satyra na celebrycką Amerykę. „Powersi” są lustrzanym odbiciem ludzi znanych z tego, że są znani. Każdy, kto ma choć najbłahszą z mocy, chce być sławny, a wszelkie potyczki to przeważnie marketingowe ustawki. Mają swoich menedżerów, wydają książki, gry komputerowe, kosmetyki, napoje energetyczne, linie bielizny itp. Często zachowują się, jakby byli ponad prawem, oraz nie ponoszą winy za skutki swoich działań.
Niestety serial Powers, choć opowiada o mocach, to nie jest „Mocarzem”. Nie będzie o nim głośno. Zdecydowanie lepiej pozostać przy X-Men’ach, którzy to wydają się być niedoścignionym pierwowzorem dla serialu.