Recenzujemy pierwszą połowę 6. sezonu The Walking Dead

Piąty sezon The Walking Dead pozostawił nas, standardowo już, w wielkim napięciu. Nastroje pomiędzy członkami grupy były coraz gorsze, a mieszkańcy Alexandrii mieli problem z zaakceptowaniem nowych przybyszów pod przywództwem Ricka. Zapowiedziano również nowy wątek, który miał nieść ze sobą potencjalne niebezpieczeństwo dla mieszkańców osady, w której życie toczy się jakby w równoległej rzeczywistości. Czy pierwsza połowa szóstego sezonu sprostała oczekiwaniom fanów? W tekście możecie spodziewać się spoilerów.

Już pierwszy odcinek wprowadził nas w nowy porządek, jaki zapanował w Alexandrii. Rick (Andrew Lincoln) po części przejął kontrolę i dowództwo nad osadą i jej mieszkańcami. Większość zaczęła mu ufać, chociaż plan, którego się podjął był szalenie niebezpieczny. Deanna (Tovah Feldshuh) była otwarta na współpracę z Rickiem, bo wiedziała, że w obliczu większego niebezpieczeństwa nie poradzi sobie sama. Plan był prosty – przygotować się do wyprowadzenia ogromnej grupy zombie w taki sposób, żeby nie zaatakowała Alexandrii. Każdy miał swoją rolę do odegrania, każdy wiedział co i kiedy ma zrobić. Wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie klakson ciężarówki. W tym samym czasie, kiedy najważniejsi ludzie osady prowadzili szwędaczy, grupa Wolves postanowiła zaatakować Alexandrię. Nie obyło się bez ofiar, jednak atak został odparty. W taki sposób wielkie niebezpieczeństwo, które zapowiadano w sezonie piątym, swój żywot zakończyło w jednym odcinku. Plany zostały pokrzyżowane i Rick musiał zacząć improwizować. Grupa się rozdzieliła i każdy mógł liczyć tylko na siebie.

Tak rozpoczęty szósty sezon The Walking Dead zapowiadał intensywne i wypełnione akcją odcinki. Niektóre z nich faktycznie takie były, ale zdarzyły się twórcom też takie, od których bardziej interesujące była rozgrywka golfa. Już drugi odcinek obfitował w momenty przestoju i spokoju, które nie robią dobrze serialowi. Mogliśmy poznać bliżej Enid (Katelyn Nacon), jedną z najbardziej irytujących postaci, jakie mieli „przyjemność” oglądać widzowie The Walking Dead. Retrospekcje z jej udziałem były tym, co najgorsze w tej części sezonu. Nie wprowadzały totalnie nic do całości, pomijając już fakt, że jej postać jest mało interesująca. Drugim, zdecydowanie spokojniejszym momentem, jest odcinek „Here’s Not Here”, gdzie możemy cofnąć się do źródła zmiany, jaka zadziała się w Morganie (Lennie James). Niestety, odcinek został niepotrzebnie wydłużony do godziny, przegadany i chociaż te retrospekcje są ważne dla zrozumienia postaci, niepotrzebnie poświęcono mu tyle czasu. 

Do plusów przechodząc, pierwsza część szóstego sezonu w końcu zaczęła przypominać serial, który wszyscy tak polubili. Większość odcinków była dynamiczna, skupiała się na postaciach interesujących i lubianych przez fanów. Serial w końcu zaczął szokować i wzbudzać zainteresowanie, na jakie zasługuje. Tak jakby twórcy postanowili wynagrodzić tych najbardziej wytrwałych fanów za spadek formy w poprzednich sezonach. Niepewne losy niektórych bohaterów tylko napędzały spiralę spekulacji nad ich losem. Z tyłu głowy zawsze pozostawało pytanie, czy wszyscy dadzą radę wrócić do Alexandrii i czy z którymś z jej mieszkańców przyjdzie się nam pożegnać. Na pochwałę zasługuje ewolucja postaci Carol (Melissa McBride), która przejęła niepokój Ricka i przestała ufać każdej nowo poznanej osobie. To wszystko sprawiło, że The Walking Dead na powrót stał się serialem, na który się czeka, a nie ogląda na siłę. 

The Walking Dead przyzwyczaiło swoich widzów do nierównej formy. Po lepszym sezonie zawsze zdarzył się ten gorszy, to samo tyczy się odcinków. Pierwsza połowa szóstego sezonu wróciła na dobre tory. Jest intensywnie, odcinki są szybkie, w większości nie ma dłużyzn i po prostu chce się to oglądać. Nie ma się co łudzić, postaci, które nas irytowały, irytują nadal. Carl (Chandler Riggs), którego było stosunkowo mało, dorzucił do tej irytacji swoją cegiełkę. Za dużo czasu zostało też poświęcone wątkom, które de facto tego czasu aż tyle nie potrzebowały – wspomniani wcześniej Enid i Morgan. Szczerze, bardziej mnie zainteresował wątek nowej pani doktor w Alexandrii, niż historia tej dwójki. Koniec ósmego odcinka daje scenarzystom nieskończoną liczbę możliwości kontynuacji historii w sposób, który nie powinien zawieść. Rick, który miał swego rodzaju kryzys osobowości i najlepszym rozwiązaniem wszystkich problemów było ich zabicie, wyrósł na przywódcę, jakim powinien być od początku – planował, rozważnie kalkulował wszystko, co się działo przed jego oczyma. Nic dziwnego, że Deanna z pełnym zaufaniem pozostawiła swoich ludzi pod jego opieką. Przed nim stanie jedno z największych wyzwań, z jakim przyjdzie się mu zmierzyć. Czy da sobie radę? Okaże się w drugiej połowie sezonu, który wraca już 14 lutego 2016.

Redaktor

Większość wolnego czasu spędza na oglądaniu seriali i pisaniu o nich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?