Recenzja – The Walking Dead sezon 6.

Poważnie rozważałem czy nadal śledzić losy bohaterów The Walking Dead. Po średnim sezonie czwartym i okropnie rozczarowującym sezonie piątym, wydawało mi się, że twórcy pogubili się w swych działaniach, nie wiedząc, co tak naprawdę chcą dalej zrobić z serialem. Nielogiczne działania bohaterów oraz dziurawy scenariusz kolejnych odcinków mogły zirytować każdego, nawet najwierniejszego fana widowiska. Na szczęście, osoby w zarządzie AMC, którym zależało na tym, by serial powrócił na wysoki poziom jakości wyznaczony przez epizody sprzed kilku lat, najwyraźniej wybudziły się z głębokiej śpiączki. Nie wiem kto to był, nie wiem czy komuś się solidnie oberwało za liczne pomyłki serialu z 2014 i 2015 roku, ale po prawdzie, niewiele mnie to obchodzi. Liczy się tylko to, że The Walking Dead wróciło na właściwe tory.

deryl

Przede wszystkim, pozbyto się…nudy! Większość odcinków 5. sezonu była do bólu spokojna, przewidywalna i nieangażująca. W najnowszym sezonie nikt nie każe nam przez cały odcinek obserwować powolnej agonii bohatera drugoplanowego, który przed wyzionięciem ducha musi obowiązkowo odbyć pogawedkę z kilkoma wyimaginowanymi postaciami. W 6. sezonie akcja jest intensywna, dynamiczna i co najważniejsze – bezustannie trzymająca w napięciu! Trzeba kogoś zabić? Nikt nie zastanawia się nad tym przez kilka godzin! Postać wygłasza podniosłe przemówienie, które ma trafić do jej towarzyszy? Nic nie stoi na przeszkodzie, by nagle jej głowę przeszyła strzała! Bohater upada prosto w hordę zombiaków? Każmy im czekać dwa tygodnie na informację o jego losie! Scenarzyści przypomnięli sobie wreszcie co to porządny „cliffhanger” i zaczęli go poprawnie stosować. Dzięki temu powróciło napięcie, uczucie wyczekiwania z zapartym tchem na kolejny odcinek, który miał przynieść wyczekiwane odpowiedzi. 

Postawiono również na rozwój postaci, którego brak boleśnie dawał się wcześniej we znaki. Poznaliśmy wreszcie historię Morgana, Rick przeszedł wewnętrzne zmiany, podobnie jak większość mieszkańców Aleksnadrii z Eugenem na czele, a Deryl zapłacił wysoką cenę za swoją chęć niesienia pomocy nieznajomym. Może jedynie postać Carol staje się coraz bardziej irytujaca, przez swoje nielogiczne skłonności do wygrażania się na…każdym! Staje się to conajmniej mocno irytujące, więc mam nadzieję, że ta postać zostanie jednak poprowadzona w ciekawszym kierunku. Pozbyto się również zbędnych postaci, które nie pozwalały fabule rozwinąć się w odpowiedni sposób i stale trzymały głównych bohaterów na uwięzi. I choć momentami wygląda to tak, jakby nowi akorzy wkraczali w szeregi obsady jedynie po to, by wkrótce ją opuścić (obowiązkowo w pamiętnej i krwawej scenie), to w żaden sposób mi to nie przeszkadza. Wszak, to właśnie z najstarszymi bohaterami, których losy śledzimy już od sześciu lat, zżyliśmy się najbardziej. Niestety, z jednym z nich przyszło nam się prawdopodobnie pożegnać. Rewelacyjny występ Jeffreya Deana Morgana jako Negana zaowocował śmiercią jednej z postaci, ktorej tożsamość nadal pozostaje nieznana. Kto to był? Osobiście stawiam na Glenna, choć jego odejście z serialu może okazać się nie do końca trafioną decyzją. Jako jedyny, poza Rickiem i Carlem towarzyszył nam już od pierwszego odcinka serii… 

Zobacz również: Kontrowersyjny finał sezonu „The Walking Dead” ukryty nawet przed producentami?

negan

Oczywiście, przy omawianiu sezonu szóstego, nie można przejść obojętnie obok tego, co twórcy zaserwowali widzom w odcinku dziewiątym, czyli No Way Out. W ciągu zaledwie kilku godzin po emisji, stał się najwyżej ocenianym epizodem w historii serialu. Moment, w którym okazało się, że twórcy postanowili wreszcie obdarzyć naszych bohaterów odwagą, by wyszli na ulicę i własnymi rękoma przerzedzili setki truposzy był prawdopodobnie najlepszym elementem całego sezonu. I trudno się dziwić, bo właśnie na taki moment czekaliśmy przez sześć lat. I wreszcie nam go dano. Czy jeszcze kiedyś zobaczymy coś tak epickiego i godnego zapamiętania w widowisku AMC? Oby.

Jedyne czego żałuję, to fakt, że serial zaczyna być bardzo powtarzalny. Choć nowe wątki wydają się czasami świeżymi i oryginalnymi pomysłami, często są tylko bardzo sprawnie opakowanymi kopiami starszych odpowiedników. Rick i jego grupa ponownie będą musieli stoczyć walkę ze zgrają złoczyńców, którym przewodzi charyzmatyczny czarny charakter…Brzmi znajomo? Trudno się jednak dziwić scenarzystom, którzy po blisko stu odcinkach nadal muszą ciągnąć serial do przodu, że sięgają po sprawdzone pomysły. W końcu, te bardziej oryginalne, którymi przepełniony był np. sezon piąty, w większości nie okazały się szczególnie interesujące, jak choćby motyw grupki policjantów przetrzymujących Beth. Choć teoretycznie pomysłów na ciągnięcie fabuły nigdy nie zabraknie, obawiam się, że powoli zbliżamy się do momentu w którym opowieść stanie się odpowiednikiem postapokaliptycznej Mody na sukces. Mam jednak nadzieję, że w tym przypadku grubo się mylę.  

Michonne 2

The Walking Dead odrodziło się z popiołów nudy i przewidywalności. Serial ponownie pokazał co jest w nim najllepsze i przypomniał nam, po co w ogóle spędzamy z nim nasz cenny czas. W zaledwie kilku odcinkach 6. sezonu pojawiło się więcej interesujących zwrotów akcji niż w sezonach czwartym i piątym razem wziętych. Bohaterowie zmienili się, a ich działania przestały sugerować, że ich mózgi nie są w lepszym stanie niż u zombie, z którymi tak usilnie walczą. Jak długo jakość się utrzyma? Za około pół roku powrócimy do wyniszczonego przez „Sztywnych” świata i przekonamy się, czy twórcy nadal będą się starać, czy powrócą do liniowego i lekceważącego stylu. Nie traćmy nadziei.

Dziennikarz

Fan wszelkiej maści blockbusterów (dobrych oczywiście), fanatyk Star Wars, miłośnik popkultury w ogólnym tego słowa znaczeniu i ekspert w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Nauki ścisłe i astronomia. Nienawidzi twórczości Mickiewicza.

[email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?