Lustereczko powiedź przecie, co jest najważniejsze na świecie? Czarne Lustro już od sześciu lat odpowiada na to pytanie, pokazując nam dobitnie, w jakim kierunku zmierza nasz świat. Teraz przyszła kolej na polską odpowiedź. Czarne lusterko to pierwsza rodzima miniseria sygnowana logiem Netflixa. W tym przypadku nie należy się bać użycia słów: „dobra” i „polska” w jednym zdaniu, gdyż ten youtubowy odpowiednik znanego brytyjskiego serialu w pełni zasługuje na wszelkie pochwały.
Kto jeszcze nie miał zaszczytu zobaczenia Czarnego Lustra, powinien jak najszybciej to nadrobić. Ten fantastycznonaukowy serial, choć w większości prezentuje nam różne wizje przyszłości, tak naprawdę stanowi świetne odbicie naszej codzienności. Jak w krzywym zwierciadle możemy zobaczyć, w jakim kierunku zmierza nasz świat. Każdy odcinek jest osobną historią, z nową obsadą i w zupełnie innym klimacie. Jedyne co je łączy to świetny, doprawiony satyrą na dzisiejszy świat, scenariusz. Tak samo wygląda z resztą jego młodszy youtubowy odpowiednik stworzony przez polskie gwiazdy tego portalu. Każdy z czterech epizodów to zupełnie inna formuła, bohaterowi i przede wszystkim inna opowieść.
Zobacz również: Czarne Lustro – przedpremierowa recenzja 4. sezonu!
Oprócz tych wszystkich różnic jest też coś, co je łączy. Przede wszystkim zrealizowane są bardzo starannie i na dość wysokim poziomie. To nie jest Korona królów, gdzie kostiumy i zdjęcia rażą nas w oczy, a gra aktorska sięga poziomu jasełek szkolnych. Netflix wiedział do kogo się zwrócić, by stworzyć coś dobrego. Oczywiście było kilka drobnych potknięć, jednak i tak polski You Tube zostawił daleko w tyle rodzime produkcje telewizyjne. Zresztą jeszcze przed zobaczeniem tego miniserialu, byłam pewna, że pod względem wizualnym będę zachwycona. W końcu jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, by Netflix mnie pod tym względem zawiódł. Miałam może drobne wątpliwości co do lotności scenariusza, czy samej gry aktorskiej, jednak i tutaj mogłam odetchnąć z ulgą. Martin Stankiewicz, G.F. Darwini, Krzysztof Gonciarz oraz emce stanęli na wysokości zadania i stworzyli coś naprawdę dobrego. Raz przyglądamy się naszej teraźniejszości z punktu widzenia youtuberów, innym razem twórcy prezentują nam ciekawe wizje przyszłości, w których rządzi technologia. Oczywiście wszystko przedstawione jest w dość przejaskrawiony i jednoznaczny sposób, co ma na celu jeszcze większe uwypuklenie problemu. W tym przypadku wszelkie uproszczenia fabularne trzeba zrzucić na krótki format odcinków, które w przeciwieństwie do oryginału nie trwają godziny, a zaledwie 10-20 minut.
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: dokumentalna miniseria Wormwood
Trudno jednoznacznie stwierdzić, który z epizodów jest najlepszy, a który najgorszy, bowiem każdy ma zarówno wady, jak i zalety. 1% prezentuje nam wizję przyszłości, gdzie już na starcie, a dokładniej mówiąc – w łonie matki, przypisywani jesteśmy do odpowiedniej grupy społecznej dzięki specjalnym badaniom genetycznym. Za ten odcinek odpowiadali Darwini i po raz kolejny udowodnili, że potrafią stworzyć coś z niczego. Ich dopieszczenie szczegółów jest godne pochwały. Pomimo że ich historia jest najmniej obrazkowa, potrafili wyciągnąć z niej tyle, ile się da. Realistyczne kostiumy, scenografia, czy choćby sam scenariusz, w którym zadbali o odpowiednie zbudowanie postaci i ich wzajemnych relacji – wszystko jest godne pochwały. Choć muszę przyznać, że trochę dziwnie oglądało się aktorów, których kojarzy się przeważnie z komediowymi formatami, w dramatycznych odsłonach.
Za historię z największym potencjałem, który wykorzystano prawie w całości, odpowiadał Martin Stankiewicz. Jestem pewna, że aplikacja pomagająca utrzymać szczęście i zadowolenie partnerki w związku, a jednocześnie spokój jej partnera, przydałaby się każdemu panu. W odcinku Suma szczęścia nie ma może podanego złotego środka na udany związek, ale mamy za to świetnie zaprezentowane skutki coraz większego wpływu techniki na nasze życie. Jedynym mankamentem tego epizodu jest lekka niekonsekwencja w poziomie technologicznym świata przedstawionego. W jednej scenie główny bohater wszczepia sobie aplikację do mózgu, a w kolejnym korzysta ze standardowego modelu telefonu komórkowego i odkurzacza. Ale hej…przecież mają super nowoczesne budziki.
Zobacz również: Luty 2018 w Netflix! Lista filmów i seriali wchodzących na platformę!
Kolejny epizod, za który odpowiedzialna jest emce, namiesza wam w głowie. Zaczyna się świetną wizją postapokaliptycznego świata, by później przejść do… Nie będę aż tak okrutna i nie zdradzę wam reszty. Mogę wam jedynie powiedzieć, że największym minusem tego najkrótszego epizodu, jest właśnie jego niewielka długość. Mamy zbyt mało czasu, by się przywiązać do bohaterów, a szkoda, bo akurat ten epizod miał najbardziej aktualne przesłanie. Równie dobrze mógłby robić za kampanię społeczną.
Na koniec został jeszcze odcinek, który mówi o związku dwóch youtuberów. Pomimo że temat nie jest może zbyt porywający, jest dość ciekawy z perspektywy tego, co się obecnie dzieje. Gdzie jest granica prywatności osób udzielających się na YouTube i innych portalach? Czy wszystko wygląda tak jak na ekranie? Nad tymi pytaniami możemy się zastanowić, oglądając odcinek Gonciarza. Na zachętę mogę jeszcze dodać, że youtuber ma niezwykły talent do pięknej oprawy swoich filmów, wprowadzając widzów w zachwyt niezwykłymi ujęciami przedstawianych obiektów. W Rozstaniu wykorzystał swój talent w 100%, bawiąc się konwencjami, kolorami i ujęciami.
Zobacz również: Stranger Things – recenzja 2. sezonu
O Czarnym Lusterku mogłabym napisać jeszcze wiele, jednak dosyć już tych zachwytów. O rzeczywistej wartości tego miniserialu każdy musi się przekonać sam. Do jednego ta forma przemówi, inni nie zrozumieją przesłania. Mimo wszystko jest to jednak jakiś kroczek w historii rodzimej kinematografii. W końcu mało mamy obecnie dobrych polskich produkcji sci-fi. Poważni kinomaniacy nie powinni negować tego miniserialu, tylko dlatego, że wyprodukowali go amatorzy i opublikowali na takiej platformie. Zresztą jacy amatorzy. Patrząc na ten poziom, to słowo zupełnie tutaj nie pasuje. Wszyscy „spece” polskiego kina powinni się od nich uczyć, jak zbudować coś dobrego technicznie, przyjemnego w odbiorze i jeszcze wartościowego. Na koniec nie pozostało mi nic innego, jak zachęcić was do zobaczenia i wyrobienia sobie własnej opinii.
Zdjęcie wprowadzenia: materiały prasowe Netflix