Na pierwszy rzut oka: dokumentalna miniseria Wormwood

Pożegnajcie się z tradycyjnymi dokumentami. Wchodzimy w nową erę filmów, które łączą tradycyjne elementy tego gatunku z fabułą. Wormwood jest tego najlepszym przykładem. Zresztą nie powinniśmy się dziwić, że nowy serial Netflixa prezentuje tak wysoki poziom, skoro odpowiada za niego nikt inny, jak sam Errol Morris – mistrz filmów dokumentalnych.

Jak w każdym innym reprezentancie tego gatunku, tak i tutaj mamy wypowiedzi świadków, prezentowane są nam różne dokumenty, prawdziwe fotografie i materiały wideo, które przeplatane są z rekonstrukcjami. I to nie byle jakimi. Można by powiedzieć, że wręcz filmowymi. Zamiast amatorów, mamy tutaj prawdziwych aktorów. To jednak nie wszystko. Twórcy prowadzą z widzami grę za pomocą ujęć, światła, muzyki, a także montażu. Tworzą kolaże prawdziwych materiałów ze scenami odtwarzanymi przez aktorów. Aczkolwiek wszystko to byłoby na nic, gdyby nie mocna historia, która się za tym wszystkim kryje.

Zobacz również: Grace i Grace – recenzja miniserii Netflixa

Inspiracją dla powstania serialu jest Eric Olson, który podobnie jak Hamlet, próbuje odkryć prawdę kryjącą się za tajemniczą śmiercią jego ojca. Pierwszy odcinek jest bardzo chaotyczny. Poznajemy wszystkich bohaterów, czyli całą rodzinę Olsonów, ich prawników, a także byłych współpracowników zmarłego. Fabularne fragmenty służą reżyserowi do pokazania samej postaci ojca – Franka Olsona, który jest bakteriologiem pracującym dla amerykańskiego wojska i CIA. Jego śmierć nigdy nie była do końca wyjaśniona, pozostawiając syna w stanie zawieszenia i prowokując go w końcu do rozpoczęcia własnego śledztwa.  

1308807 1519997 zoomed

Z początkowego chaosu i natłoku różnych informacji trudno cokolwiek wyczytać. Oczywiście taki zabieg jest normalny dla tego gatunku. W końcu reżyser nie może nam od razu odsłonić wszystkich kart. Także liniowe przedstawienie historii by się tutaj nie sprawdziło. Pomimo tej wiedzy trudno jednak nie odczuć pewnego zawodu, gdy forma zaczyna przysłaniać nam treść, zamiast ją eksponować. Mnogość wątków w połączeniu z różnymi formami wizualnymi, którymi zarzucają nas z ekranu twórcy, może wprowadzić odbiorcę w stan przeładowania. Widź, zamiast śledzić skomplikowaną fabułę, skupia się na pięknych ujęciach, grze światła i genialnie zrobionych kolażach. Oczywiście taka historia wymaga godnej oprawy i w normalnych okolicznościach całą zabawę formą, można byłoby uznać za ogromny atut. Jednak tutaj mam wrażenie, że reżyser chciał dosięgnąć do wysoko postawionej sobie poprzeczki i zapomniał, że czasem mniej znaczy więcej. Nawet podczas wywiadów z bohaterami możemy zauważyć, jak twórcy bawią się ujęciami i światłem. A co dopiero w inscenizowanych rekonstrukcjach, gdzie reżyser korzysta nie tylko z umiejętności swoich aktorów, wyciskając z nich, co się da, ale sięga również po inne środki wyrazu.

Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 2. sezon The Grand Tour

ELMU Unit 07503R

Mam nadzieję, że w kolejnych epizodach się to trochę wyrówna, bo naprawdę szkoda zagłuszać tak dobrą historię. A trzeba przyznać, że reżyser trafił na prawdziwą żyłę złota lub jak wolą niektórzy: kontrowersyjny temat. Skrywana przez lata zbrodnia CIA, tajemnice amerykańskiego rządu, mnóstwo sekretów i jeszcze więcej teorii spiskowych. A przede wszystkim wielki konflikt: mocarstwo kontra skromna rodzina. Taka historia wręcz sama się opowiada. Jeśli dołożymy do tego jeszcze doświadczonego reżysera, który zasłynął ze świetnych dokumentów – możemy być pewni, że będzie to naprawdę dobre. Pisałam to już wielokrotnie i napiszę raz jeszcze: po raz kolejny Netflix nie zawodzi, prezentując nam coś na wysokim poziomie.  

Zobacz również: Dark – recenzja 1. sezonu serialu określanego jako niemiecki Stranger Things

Nazwa serialu wzięła się od słowa wormwood oznaczającego piołun, którego gorzki smak pozostaje długo na języku. Wprawdzie po obejrzeniu pierwszego odcinka nowej produkcji Netflixa, zostaje gorzkawy posmak, jednak nie ze względu na poziom produkcji, lecz na sam wydźwięk historii. Nie da się do niej podejść na spokojnie. W końcu jesteśmy świadkami walki pomiędzy zwykłymi ludźmi a wielkim mechanizmem. Maszyną, której nie da się tak łatwo zatrzymać. Choć miejscami jesteśmy zarzucani zbyt wieloma bodźcami naraz, wciąż nie można temu odmówić pewnego kunsztu. Daje więc kredyt zaufania tej produkcji i obiecuję do niej powrócić w bardziej sprzyjających okolicznościach. Nie polecam tej produkcji na święta, jednak na ponure, nudne popołudnie nadaje się wręcz idealnie. W końcu co jest lepszego na przygnębiającą pogodę niż film z wielką intrygą… a tutaj w dodatku opartą na faktach.

1308811 589985 zoomed

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe – Netflix

Stały współpracownik

Studentka dziennikarstwa. Miłośniczka kina. Zafascynowana Azją, a w szczególności koreańską kinematografią. Fanka Sherlocka. W wolnych chwilach ogląda seriale, podróżuje lub rozczytuje się w romansidłach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?