Czy zdarzyło Wam się kiedyś, że jakaś kontynuacja serialu Was rozczarowała? Pomimo świetnego pierwszego sezonu, kolejny nie trzymał kompletnie poziomu i po jego obejrzeniu żałowaliście, że poświeciliście mu choć chwilę ze swojego cennego czasu. Znajome uczucie? W przypadku Stranger Things 2 możecie być pewni, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca! Drugi sezon jest jeszcze lepszy od poprzedniego. Więcej bohaterów, więcej akcji, więcej humoru, a przede wszystkim więcej rozrywki. Witamy ponownie w Hawkins… oraz po drugiej stronie.
Pierwszy sezon Stranger Things osiągnął ogromny sukces, zdobywając nie tylko serca widzów, ale również pochwały krytyków, co rzadko się zdarza jednocześnie. Chwalony był za świetne odwzorowanie lat 80. oraz nawiązania do kultowych dzieł z tamtego okresu. W serialu możemy znaleźć odwołania do twórczości Stephena Kinga, Stevena Spielberga, George’a Lucasa, czy też Jamesa Camerona. O ile pierwszy sezon przywodził na myśl film Coś, o tyle w kontynuacji twórcy zmienili zupełnie styl i sięgnęli po inny klasyk. „Dwójka” nakręcona została w stylu Pogromców Duchów, z czym zresztą scenarzyści się nie kryją, robiąc częste aluzje do tej produkcji. Oprócz zmiany klimatu kontynuacja może pochwalić się również nowymi aktorami, a także lepszymi efektami specjalnymi.
O ile nie zawsze więcej znaczy lepiej, o tyle w tym przypadku wyszło to serialowi na dobre. Tym razem nasi bohaterowie muszą sobie poradzić nie z jednym, a z wieloma potworami. I choć nie są sami, nie zawsze ich cel jest jednakowy, a drogi nie zawsze się łączą. Praktycznie każdy z bohaterów ma tutaj własną historię do zagrania. Mike (Finn Wolfhard) się buntuje, Dustin (Gaten Matarazzo) i Lucas (Caleb McLaughlin) starają się odkryć kim jest Mad Max, a Will (Noah Schnapp) zmaga się z zespołem stresu pourazowego. Nie możemy też zapominać o Jedenastce (Millie Bobby Brown), która musi się ukrywać przed tymi „złymi”, a jednocześnie przed swoimi bliskimi. W Stranger Things 2 nie zabraknie również trójkąta miłosnego naszych młodych dorosłych: Jonathana (Charlie Heaton), Nancy (Natalia Dyer) i Steve’a (Joe Keery). Twórcy poszli tutaj trochę na łatwiznę, odgrzewając dobrze nam już znany schemat. Zresztą nie jest to jedyny trójkąt miłosny w tym sezonie.
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: Ultraviolet – polski kryminał w amerykańskim stylu!
Na uwagę zasługują również rodzice naszych dzieciaków. Wreszcie poznajemy rodzicieli Dustina i Lucasa. Choć nie pojawiają się może zbyt często, to krótkie wstawki z nimi są bardzo zabawne. Obok nich pojawiły się również inne nowe postacie: romansujący z matką Byersów – Bob (Sean Astin), nowy szef laboratorium – Dr Owens (Paul Reiser) oraz intrygujące rodzeństwo (Sadie Sink i Dacre Montgomery). Nowi bohaterowie wprowadzają powiew świeżości, choć nie zawsze ich potencjał jest w pełni wykorzystywany. Jednak trzeba to wybaczyć scenarzystom, gdyż mieli jedynie 9 odcinków do zagospodarowania. A trzeba przyznać, że i tak były one zapakowane intrygami po same brzegi, choć może początek na to nie wskazywał. Przez pierwsze odcinki fabuła rozwijała się bowiem dość powoli. Scenarzyści skupili się na pokazaniu, jak nasi bohaterowie zmienili się w ciągu roku od ostatnich wydarzeń z pierwszego sezonu. Mimo że dobrze wiemy, jak niektóre wątki się zakończą, musimy przez nie przebrnąć. Chwilami ta przewidywalność jest nużąca, jednak już od połowy sezonu twórcy narzucają nam porządne tempo, które zwalnia tylko na chwilę. Można powiedzieć, że scenarzyści drażnią się trochę z widzami, zatrzymując akcję w samym jej szczycie i zwracając się na moment w innym kierunku. Taki zabieg byłby irytujący, gdybyśmy mieli czekać na nowy odcinek cały tydzień, w momencie jednak kiedy możemy po niego sięgnąć od razu po obejrzeniu poprzedniego, stanowi to ciekawą odskocznię.
Naprawdę usilnie próbowałam znaleźć jakieś wady w Stranger Things 2, jednak było to zadanie tak karkołomne, jak szukanie plusów w Zmierzchu. Wszystko tutaj jest dopięte na ostatni guzik. Zarówno strona wizualna, scenariusz, muzyka, jak i gra aktorska – wszystko to tworzy jedną spójną całość. Nad kostiumami i świetnym odwzorowaniem lat 80. zachwycaliśmy się już w przypadku pierwszego sezonu. W drugim sezonie do listy pochwał można dołączyć jeszcze peany na temat muzyki. Duran Duran, Scorpions, motyw muzyczny z Pogromców Duchów, Metallica, The Police – to istna uczta dla ucha. Nawet efekty specjalne Was nie zawiodą. W jedynce animacja mi wręcz przeszkadzała, psując odbiór serialu. W dwójce nie zwracałam na nią w zupełności uwagi, choć było jej dużo więcej. Może to dlatego, że tym razem twórcy zmienili zupełnie taktykę. Osoby, które oczekują tego samego klimatu, co w pierwszej części, będą zawiedzione. Tutaj wszystko mamy podane od razu na tacy, nie ma żadnych niedopowiedzeń. Trochę szkoda, że zrezygnowano z tej otoczki tajemniczośći, jednak w zamian za to mamy więcej akcji i okazji na rozwój bohaterów. Jest to kolejny plus, gdyż przynajmniej aktorzy mają co grać. Ich bohaterowie nie są jednowymiarowi i papierowi jak w przypadku innych produkcji. Tutaj postacie się rozwijają, zmieniają i dojrzewają. Dzięki umiejętnościom aktorskim obsady, świetnie wczuwającej się w swoje role, te przemiany są prawdziwe i spójne.
Zobacz również: Porwany – recenzja thrillera z Halle Berry
Jeśli dotarliście do tego momentu (czyli przekopaliście się przez te wszystkie pochwały i gloryfikacje), zapewne nie zdziwi Was, gdy powiem, że jestem zachwycona drugim sezonem. O ile po pierwszym moje uczucia w stosunku do tego serialu były dość chłodne, o tyle teraz stałam się jego gorącą fanką. Jednak pomimo wszystkich ciepłych uczuć, jakie żywię wobec tego dzieła, niestety nie jest ono bez wad. Po długiej bitwie z własnymi myślami, musiałam przyznać, że w całości jest mała rysa, która nie pozwala mi dać tej produkcji maksymalnej liczby punktów w naszej skali. O ile ze strony technicznej nie mam twórcom nic do zarzucenia, to powinni oni popracować jeszcze nad budowaniem napięcia i utrzymywaniem go. Oglądając Stranger Things 2, czułam się jak na kolejce górskiej, gdzie raz pędziłam 100 km/h, by po chwili zwolnić do tempa żółwia. Ta niekonsekwencja w budowaniu napięcia skutkowała tym, że niektóre sceny miałam ochotę przewinąć, gdyż i tak wiedziałam, jak się one zakończą i jakie wywrą skutki.
Choć serial nie jest w 100% idealny (a jedynie w 95%), jest on z pewnością warty zobaczenia. Powodów jest wiele: czy to dla świetnej historii, klimatu lat 80., czy nawiązań do kultowych już produkcji. Stranger Things czerpie z twórczości mistrzów sprawiając, że odżywają one w nowy sposób. Produkcja ta trafi jednocześnie do młodego widza, który poszukuje akcji, a także do konesera kina, który będzie mógł powspominać lata swojej młodości i dobrego kina scince-fiction, pozbawionego współczesnego efekciarstwa. Jeśli zdecydujecie się sięgnąć po drugi sezon, to mogę się założyć, że łatwo o nim nie zapomnicie, a po seansie w Waszej głowie pojawi się jedno pytanie: czemu tylko 9 odcinków?
Zdjęcie wprowadzenia: materiały prasowe Netflix