Akcja Diagnozy, najnowszego serialu produkcji TVN, rozpoczyna się w momencie powrotu Anny Nowak (Maja Ostaszewska) do Polski. Nie wiadomo, gdzie przebywała, ile czasu i dlaczego, jednak niewiedza odbiorcy nie trwa zbyt długo. Odpowiedzi na te – i inne – pytania twórcy podsuwają bowiem stosunkowo szybko. Sceptycznie rzecz ujmując, można byłoby uznać, że już w pierwszym odcinku podają je na tacy.
Jeszcze na lotnisku kobieta spotyka się z prywatnym detektywem; pozostaje także w stałym kontakcie telefonicznym ze swoją prawniczką. Zgodnie z planem, z Katowic ma dotrzeć do Warszawy i tam rozpocząć sądową batalię z tajemniczym – ewidentnie odpowiedzialnym za jej przeżycia, jakiekolwiek by one nie były – mężczyzną, którego poprzysięga dopaść. Prócz zemsty, najwyraźniej szuka także (czy raczej: przede wszystkim) sprawiedliwości. Nim za sprawą tragicznego wypadku straci pamięć, pojawi się między innymi na miejscowym placu zabaw, aby – po raz pierwszy od, jak można przypuszczać, dłuższego czasu – zobaczyć odebrane jej dzieci.
https://www.youtube.com/watch?v=KwUIff5qTqE
O ile w pierwszej połowie odcinka ekran należy głównie do Ostaszewskiej, o tyle wprowadzenie wątku szpitalnego to nie tylko zadowalające, dynamiczne tempo – to również, z wiadomych przyczyn przyspieszona i dość powierzchowna, prezentacja kolejnych postaci. Wśród nich: wybawca Anny, doktor Michał Wolski (Maciej Zakościelny), anestezjolog Olga Bujak (Beata Ścibakówna), pielęgniarka Wanda Jureczko (Sonia Bohosiewicz) czy ordynator oddziału, Maria Kaleta (Aleksandra Konieczna). Po raz kolejny: niewiele czasu upływa, nim dla widza staje się jasne, że lekarskie małżeństwo, grane przez Adama Woronowicza i Magdalenę Popławską, odegra istotną rolę – nie tylko w kwestii powrotu do zdrowia dotkniętej amnezją pacjentki. Wątpliwości nie budzi zwłaszcza postać doktora Jana Artmana i jego związek z przeszłością Nowak. Sytuacja jest nazbyt oczywista, by rozpatrywać ją w kategoriach pomyłki; mimo wszystko, nawet jako świadomy zabieg, na tym etapie zadziwia, do jakiego stopnia ochoczo na oczach odbiorcy odsłaniane są kolejne karty. Kto wie, być może to element planu, w którym, wbrew pozorom, jeszcze niejedno ma zaskoczyć? Oby – póki co zbyt wiele w Diagnozie elementów przewidywalnych i mocno wtórnych. Niekoniecznie przemawia do mnie także, tak istotna z punktu widzenia fabuły, dramaturgia. Przykład? Scena z wykonywanym przez Annę telefonem, z założenia mająca nakreślić jej bojowe nastawienie i osiągniętą wreszcie niezależność. Zapewnienia o gotowości do wyrównania rachunków o wiele bardziej, niż prolog do zasłużonej zemsty, przypominają pogróżki rodem z paradokumentalnych produkcji odcinkowych, w których ekspresja bohaterów wprawia w zażenowanie, zamiast przyprawiać o ciarki. Podobnie rzecz ma się z efektami specjalnymi towarzyszącymi wypadkowi. (O czołówce ani słowa. Najlepiej byłoby to odzobaczyć).
Jeżeli coś tu dobrze rokuje, to z pewnością obsada, po przedstawicielach której spodziewać się można najlepszego. Fakt, śląskość w wydaniu Bohosiewicz irytuje od pierwszego usłyszenia, ale trafiają się przebłyski postaci intrygujących. Mowa o pojawiającym się na ekranie zaledwie na kilka sekund Piotrze Sadziku (Michał Czernecki) czy wspomnianej już ordynator, z powodzeniem trzymającej w ryzach cały Specjalistyczny Szpital nr 4 w Rybniku. Wiadomo, kto jest dobrym, kto złym policjantem; wiadomo, jak się rozwinie i wokół czego skupi się intryga. Ryzyko pomyłki w przypadku obstawiania finału – znikome. Pozostaje więc mieć nadzieję, że – choćby za sprawą aktorskich umiejętności, jeśli zostaną w pełni wykorzystane – wydeptaną już niejeden raz serialową drogą będzie się chciało podążać. Ostatecznie, nawet z góry trącące telenowelą wątki i do bólu przewidywalne zwroty akcji można przecież całkiem nieźle… ograć.
Ilustracja wprowadzenia i pełnego tekstu: mat. prasowe