Narcos obok Stranger Things jest najważniejszym serialem jesiennego sezonu, na który czekałem z dużą niecierpliwością. Byłem bardzo ciekawy, jak twórcy poradzą sobie ze skupieniem fabuły na nowych królach narkobiznesu epoki postescobarowskiej. „Jak to trzeci sezon, skoro Pablo nie żyje?!/To nie będzie takie samo”, słyszałem od znajomych, kiedy mówiłem im o zwiastunach 3. sezonu. Po półmetku historii kolejnych baronów mogę powiedzieć: oczywiście, że jest takie samo, a momentami nawet lepsze. Witajcie w Cali!
Zasadniczo nie jest konieczne przedstawienie gentlemanów z Cali, gdyż Gilberta Rodrigueza i spółkę zdążyliśmy poznać we wcześniejszych sezonach serialu. Kiedy nasz ulubieniec Pablo siał zniszczenie i terror wśród kolumbijskiej społeczności, jego następcy unikając rozgłosu, budowali sobie drogę na szczyt. Teraz jesteśmy świadkami ich egzystencji na topie. Mimo że ich bogactwo oparte jest na tym samym surowcu, co fortuna Escobara, to jednak prowadzą oni swoją działalność w znacznie bardziej przemyślany sposób, chłodno kalkulując jej najmniejsze aspekty, nad czym czuwa wspomniany Gilberto a.k.a. Szachista, który cały czas ma największe szychy w garści, a przed swoimi oponentami jest zawsze kilka kroków przed. W końcu po piętach zacznie mu deptać jedna z osób odpowiedzialnych za śmierć Pabla Escobara, Javier Pena.
Narcos w 3. sezonie wciąż trzyma swój wysoki poziom. Minęło już sporo czasu, odkąd tak wsiąkłem w oglądaną historię, że nie zawahałem się, aby obejrzeć te pięć epizodów jeden po drugim. Ten serial ma w sobie to coś, że, nawet jeśli nie jesteśmy zasypywani stosami trupów, to ogląda się go z zapartym tchem. Duża w tym zasługa narracji z offu, przywodząca na myśl największe dzieła Martina Scorsese. Tak jak w poprzednich sezonach i w tym jesteśmy raczeni nadającymi autentyczności prawdziwymi zapisami z kamer. Znowu również jesteśmy uwodzeni południowoamerykańskimi rytmami i widokami, a dialogi w języku hiszpańskim momentami stają się miodem dla uszu w czasach dominacji anglojęzycznych produkcji telewizyjnych. Plusem trzeciego sezonu, jest też fakt, że obejrzenie poprzednich nie jest warunkiem koniecznym, aby odnaleźć się w zastanej tutaj rzeczywistości, gdyż brzmiący w tle głos Pedro Pascala czuwa, abyśmy się czasem nie pogubili w natłoku nowych postaci i przypomina nam, co poprzednio działo się w serialu. Jeśli więc nie mieliście dotąd z Narcos do czynienia, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby rozpocząć jego oglądanie wraz z nowymi odcinkami. Aktorsko trzeci sezon tradycyjnie stoi na wysokim poziomie i w zasadzie nie ma się w tej kwestii do czego przyczepić poza tym, że żaden z aktorów nie wybija się ponad umiejętności swoich kolegów z planu, jak to było w przypadku Wagnera Escobara Moury.
Może i nie będzie nam dane usłyszeć ponownie słynnego plata o plomo, ale Narcos to wciąż wspaniała, konsekwentnie prowadzona i trzymająca w napięciu historia. Pierwsza połowa, sezonu, którą dane mi było obejrzeć przedpremierowo, zakończyła się naprawdę świetnym cliffhangerem i aż nie mogę usiedzieć na miejscu w oczekiwaniu na kolejne odcinki. Byle do września!