Wreszcie nadszedł moment, na który wszyscy czekali. Daredevil, Jessica Jones, Luke Cage i Iron Fist w jednym serialu. Kulminacja tego, co rozpoczęła współpraca Marvela z Netflixem wraz z premierą pierwszego sezonu Daredevila. Netflix udostępnił nam tylko cztery z ośmiu odcinków Defenders, jednak już teraz możemy Was zapewnić, że produkcja dostarcza nam to, czego od niej oczekiwaliśmy.
Zobacz również: TOP 50: Najlepsze seriale w historii!
Defenders rozpoczyna się zaraz po wydarzeniach z serialu Iron Fist. Danny Rand i Colleen Wing wracają do Nowego Jorku. W tym samym czasie Luke wychodzi z więzienia i próbuje wieść normalne życie. Murdock porzucił strój diabła oraz nocne wypady do miasta. Zamiast tego próbuje pomagać ludziom, oferując usługi prawne. Na salach sądowych odnosi sukcesy i nie ma sobie równych. Z kolei Jessica Jones nie rozstaje się ze szklanką Whisky. Pije, przesiadując całe noce i dnie w barach. Dodatkowo, po drodze spotykamy drugoplanowe postaci z poszczególnych części tego uniwersum, aby dowiedzieć się co u nich słychać. Tak więc zanim przejdziemy do momentu, w którym nasi superbohaterowie połączą siły, aby ramię w ramię stanąć do walki przeciwko Ręce, wpierw oglądamy co dotychczas porabiali, a później wydarzenia, które doprowadzają do tego, że ich drogi się krzyżują. Sprawia to wrażenie, jakbyśmy oglądali kontynuacje czterech seriali jednocześnie. Na szczęście każdy wątek, który odnosi się do danego bohatera, ma zachowaną swoją własną kompozycję – filtr, muzykę i odpowiednią atmosferę – przez co produkcja jest konsekwentna i spójna z poprzednimi częściami. Natomiast gdy nadchodzi kulminacja, gdy nasi protagoniści wreszcie się spotykają, wszystko to ładnie łączy się w całość.
Niestety niektórych widzów może denerwować to, że dopiero pod koniec drugiego odcinka dochodzi do pierwszych bezpośrednich kontaktów między bohaterami. Jednak z drugiej strony, fabuła jest tak skonstruowana, jest w niej tyle wątków, że te dwa epizody naprawdę szybko mijają. Nie ma tutaj czasu na nudę. Scenariusz jest dobrze przemyślany. Akcja serialu nie toczy się żółwim tempem, jak to było w przypadku Iron Fista, ale z drugiej strony nie rozwija się jakoś strasznie szybko. Wszystko jest tu odpowiednio dawkowane. Ponadto, jak na cztery odcinki, mamy tutaj sporo ładnych scen walk. Zwłaszcza niezłą pierwszą, wspólną walkę naszych bohaterów oraz potyczkę, do której dochodzi podczas pierwszego spotkania między Randem a Cagem – jest ona nie tylko bardzo ładnie, ale i zabawna.
Zobacz również: TOP 10 – Seriale Netflixa
Sigourney Weaver, która wciela się tu w czarny charakter, niestety na tę chwilę jest największym minusem serialu. Alexandra, która ma być najgroźniejszym członkiem organizacji przestępczej, z którą przyjdzie walczyć naszym bohaterom, nie budzi u widza grozy i przerażenia. Czuć bijący z niej chłód, bezwzględność, jednak nie jest to na razie oblicze złoczyńcy pokroju Wilsona Fiska, Kilgrave’a czy Harolda Meachuma. Jeśli chodzi o naszych protagonistów, największym plusem jest duet Luke Cage i Iron Fist. Panowie lubią sobie ładnie dogryzać, sprawiając, że na twarzy widza nieraz pojawi się uśmiech. Z kolei Murdock i Jessica, druga para, jest już mniej fascynująca. Ten pierwszy, przez większość odcinków zastanawia się, czy wrócić do walki ze złoczyńcami, czy może pozostać na „emeryturze”. W ten sposób, w pewnym momencie, może naprawdę zacząć irytować widza. Z kolei Jessica stroni od sarkastycznych uwag, ale za to jest jeszcze bardziej nieszczęśliwa z życia niż w solowej produkcji.
Spoglądając teraz na to, co działo się w pierwszej połowie serialu, która zresztą bardzo szybko mignęła przed oczami, trochę szkoda, że Defenders ma tylko 8. odcinków. Możliwe, że będziemy odczuwać niedosyt po zobaczeniu całego sezonu. W pierwszych odcinkach mamy dużo wątków, akcji i zero nudy. Więc jeśli ktoś nie był zadowolony z ostatnich części serialowego uniwersum Marvela – Luke’a Cage’a lub/i Iron Fista – powinien być usatysfakcjonowany tym, co Netflix przygotował w swojej najnowszej produkcji.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix