Po podaniu hasła „brutalna satyra amerykańskiego stylu życia” zapewne najczęstszą odpowiedzią byłoby American Beauty. Przez lata następne lata nie było chyba dzieła w takiej konwencji, który stanąłby ramię w ramię u boku hitu kinowego z niezrównanym Kevinem Spaceyem w roli głównej. Teraz na scenę wchodzi adaptacja książki Chris Kraus od twórczyni Transparent Jill Solloway. Co prawda rzeczona scena jest nieporównanie mniejsza od tej, na której znajduje się wywołany przeze mnie do tablicy film, acz trzeba przyznać, że przynajmniej swoją siłą przekazu w żaden sposób produkcji Sama Mendesa nie ustępuje.
Reżyserka Chris (Kathryn Hahn) przyjeżdża wraz z mężem Sylvere’em (Griffin Dunne) do zapyziałej teksańskiej miejscowości, by zająć się promocją swojego filmu. W trakcie pobytu trafiają na tytułowego Dicka (Kevin Bacon) – artystę i wykładowcę. Jego osoba dość szybko budzi w Chris uśpioną od dłuższego czasu namiętność, stając się obiektem idealistycznych westchnień.
Zobacz również: Unbreakable Kimmy Shmidt – recenzja 3. sezonu
I love Dick od samego początku nie owija w bawełnę. Postacie wykreowane w obrazie, jak i sytuacja, w której się znajdują, stanowią alegoryczne odniesienie do obecnych standardów związanych przede wszystkim ze współczesnym ideałem seksualności. Tutaj – w przeciwieństwie do spokrewnionego gatunkowo American Beauty – to kobieta jest najważniejszą postacią, jak i w pewnym stopniu narratorką obrazu, zaś w roli „muzy” mamy nie dorastającą nastolatkę, tylko mężczyznę w średnim wieku. Postać Dicka stanowi tak naprawdę – przynajmniej póki co – bardziej egzotyczne dla już dawno popadniętą w małżeńską rutynę kobietę zjawisko. Jego przedstawienie jest oczywistym wyidealizowanym obrazem, przypominającym bardziej perfekcyjne obrazy bogów i półbogów z greckich mitów aniżeli prawdziwą postać. I gdzieś tam, w cieniu stworzonego przez percepcję Chris wizerunku, dostrzegamy ludzkie rysy – pozującego na samotnego kowboja-indywidualistę cynika. Ale nasza protagonistka zdaje się tym nie przejmować. Nawet gdy Dick publicznie i bezlitośnie krytykuje jej twórczość, ona nie tylko trzyma się swojej wizji, ale wręcz jeszcze mocniej przy niej obstaje, rozbudowując ją do granic absurdu. Widać już od razu, że jej zauroczenie szybko zaczyna przeradzać się w obsesję, za pomocą której Chris usilnie próbuje uporać się ze swoimi życiowymi problemami.
Pozycja ta z całą pewnością nie byłaby aż tak wyjątkowa, gdyby nie ze wszech miar oryginalna forma. Punktem spajającym narrację I love Dick są przeplatane fragmenty wypełnionych uczuciem i egzaltacją listów Chris do Dicka. Listów będących owocem wewnętrznych zmagań bohaterki. Nastrój historii jest umiejętnie przetwarzany dzięki gorącym, południowym rytmom. Muzyka odgrywa dzięki temu istotną rolę w odbiorze dzieła, pogłębiając jego niejednoznaczność. Wszystkiego świadkiem jest również interesująca postać Sylvere’a, starszego od Chris znajdującego się w kryzysie wieku średniego życiowego wybranka. I on nie pozostaje obojętny na iskrę wywołaną przez Dicka. Jednak na rozwinięcie jego historii będziemy musieli poczekać do następnych odcinków. Nie da się również nie wspomnieć o znakomicie odgrywającej swoje role trójce aktorów. Kathryn Hahn rewelacyjnie balansuje pomiędzy skrajnymi nastrojami swojej postaci, nadając jej znamiona autentyczności. Podobny poziom prezentuje będący największą gwiazdą serialu Bacon. Wbrew pozorom, odgrywanie kogoś, kto po prawdzie jest bardziej symbolem niż człowiekiem z krwi i kości, wymagało ogromnej dozy subtelności, a zarazem wyrazistości, z czym nie każdy by sobie poradził. Dunne ma w pilocie najmniejsze pole do popisu, ale również nie próżnuje i powoli tworzy charakter swojej postaci, co zapewne zaowocuje w przyszłości.
Oglądanie najnowszej serii stacji Amazon jest doprawdy ciekawym i niepowtarzalnym doznaniem, choć trzeba przyznać, że w pewien sposób egzotycznym. Z tego też względu na pewno nie przyciągnie on rzeszy widzów – ale z drugiej strony wątpliwym jest, by Solloway w jakikolwiek sposób to obchodziło. Dlatego komu pasuje tego typu niejednoznaczna w odbiorze twórczość, ten nie powinien być raczej zawiedziony.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe