Jeżeli zapytałbym określoną liczbę osób, który serial bazujący na komiksach jest najlepszy, najpewniej zwyciężyłby któryś z hitów Netflixa. Zasadniczo w ciemno mógłbym także obstawiać, że na „pudle” znalazłby się znakomity Daredevil (mój osobisty faworyt, Jessica Jones, niestety nie zyskał aż takiej popularności). Jak dotąd sam bez wahania wskazałbym którąś z tych produkcji – zwłaszcza, że do w szranki stawać oni dotychczas musieli z takimi wątpliwymi tuzami telewizji, jak nierówni Agenci T.A.R.C.Z.Y., Gotham, tudzież hitami stacji CW, będącymi w najlepszym wypadku średniakami (a patrząc na całokształt dorobku Arrow czy The Flash, to nawet przesadna teza). W tej chwili jednak do walki włączył się niespodziewany gracz. Gracz będący nie tylko godnym przeciwnikiem czempionów stajni Netflix, ale jakościowo bijący ich na głowę. Oto staje przed Wami Legion!
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 1. odcinek Legionu
Serial opowiada o losach Davida Hallera (Dan Stevens), młodego człowieka, który od wczesnego dzieciństwa boryka się z problemami o podłożu psychicznym. Przez pewien czas wegetuje w zakładzie psychiatrycznym, spędzając większość czasu z będącą tam razem z nim przyjaciółką (Aubre Plaza). Jego życie ponownie nabiera rozpędu, gdy poznaje dziewczynę, w której z miejsca się zakochuje (Rachel Keller). Odtąd nieślubny syn słynnego profesora Xaviera (nie jest to nigdzie powiedziane wprost, za to pojawia się mnóstwo sugestii w trakcie) wplątuje się w wir wydarzeń, gdzie zmierzy się z przeciwnościami, złożonymi przede wszystkim z demonów hodowanych dosłownie we własnej głowie.
Osoby, które wolą już raczej kolejny raz zobaczyć zmagania Matta Murdocha z przestępcami od wikłania się w surrealistyczne zmagania, od samego początku będą mogły czuć się ostrzeżone. Przeplatanie się snów z rzeczywistością, oniryczne wizje, gdzieniegdzie mieszanie chronologii – od dosłownie pierwszych minut mamy to jak w banku. Natężenie owych zabiegów nie tylko nie spada (choć czasami zdarzają się chwile oddechu), ale wręcz gwałtownie wzrasta. Słowem, wyobraźnia Noah Hawleya (genialnego twórcy m.in. serialowego Fargo) nie próżnowała w ciągu tych ośmiu magicznych epizodów. Co jest absolutnie zadziwiające, to fakt, iż lwia część całego sezonu rozgrywa się w przebogatej jaźni głównego bohatera – a przynajmniej dochodzi do kompleksowego badania istoty tego arcypotężnego i jednocześnie arcyniebezpiecznego bytu. Owszem, mamy intrygujący świat zewnętrzny. Linia czasowa nie jest określona, aczkolwiek może to być nieodległa przyszłość w stylu retro. I – przynajmniej w tym sezonie – nie dowiemy się tego. To zaledwie drobniuteńki zalążek całej fabuły, gdzie nie spędzimy zbyt wiele czasu. Rdzeniem Legionu jest świat astralny. O wiele bardziej rozbudowany niż w Doktorze Strange’u i o takim stopniu efektowności, że Christopher Nolan ze swoją wysokobudżetową Incepcją wyglądają jak ubodzy krewni. Konwencja pozwala na bardzo wiele. Scenarzyści bawią się z widzem, co rusz podpowiadając mu kolejne wersje wydarzeń – głównie oscylujących wokół tego, czy David jest cierpiącym na schizofrenię mutantem, czy kryje się za tym jakaś (bardziej) paranormalna prawda. Sprzyja to wielu ciekawym rozważaniom, na czele z dość wyraźnymi, acz subtelnie wplecionymi dywagacjami typu czym jest normalność; jak rozpoznać, czy ktoś jest normalny itd. Legion igra też z wieloma różnymi konwencjami – od dzieła psychologicznego, poprzez surrealistyczną opowiastkę, kończąc na kinie niemym (!). Wtórująca temu genialnie dobrana muzyka (usłyszymy chociażby utwory Radiohead, Pink Floyd czy The Rolling Stones) i perfekcyjnie zmontowane sceny. Dociekliwi znajdą także sporo nawiązań do historii muzyki, a nawet do kultowych zespołów (mała podpowiedź: przyjrzyjcie się zdrobnieniu i nazwisku ukochanej Davida).
Zobacz również: Kim jest Legion? Historia antybohatera #5
Scenariusz scenariuszem, ale efekt końcowy nie miałby takiego uderzenia, gdyby nie znakomita obsada, która absolutnie nie ma słabych punktów. Największe brawa należą się – a jakże! – Danowi Stevensowi, który odegrał prawdopodobnie najlepszą rolę w całej swojej dotychczasowej karierze (a być może nawet i rolę życia, bo ciężko będzie pobić taki popis). Jego niestabilny emocjonalnie David zadziwia autentyzmem i naturalnością. Kiedy trzeba, jest (prawie) normalnym, równym gościem, ale potrafi zmieniać się w niestabilnego psychicznie, przerażonego człowieka. Niewiele mu ustępuje Aubrey Plaza, która koncertowo wciela się w co najmniej dwie osoby. Ale i całą reszta ekipy włożyła w ten projekt wiele swojego talentu i nie można odmówić im klasy. Wiele zawdzięczają oczywiście świetnie napisanym, oryginalnym charakterom, dzięki którym mają ogromne pole do popisu. Kobieta zamieniająca się ciałami z dotykającą ją osobą; człowiek, u którego „mieszka” młoda dziewczyna, specyficzny telepata potrafiący przenosić się do wspomnień innych – jest w czym wybierać.
Legion to rewolucja nie tylko w spoglądaniu na seriale bazujące na komiksach, ale i na kręceniu produkcji tego gatunku w ogóle, pomijając podział na media. Zamierzona chaotyczna struktura i sama konwencja (multikonwencja?) nie podejdzie każdemu, niemniej mamy koronny dowód na to, że można stworzyć widowisko, które oszałamia wizualnie, z głową i nie mając budżetu o rozmiarach blockbusterów. Teraz tylko czekać na 2. sezon. Ciężko bowiem uwierzyć, że tak przemyślnie naoliwiona maszyna w najbliższym czasie przestanie działać. Oderwijcie się zatem chociaż na chwilę od seriali superbohaterskich od Netflixa czy (tym bardziej) CW i dajcie szansę Legionowi.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe