Parodia. Gdzieś tam od samego początku dość karkołomny wydawał się pomysł robienia sequela do Dnia próby, a tym bardziej w formie serialu telewizyjnego. Jednakże reżyser Antoine Fuqua przekonywał, że męczą ten projekt tylko dlatego, że wpadli na dobry pomysł i napisali ciekawy scenariusz. Bzdura. Ewidentnie panom nie chce się wymyślać nic oryginalnego, więc męczą stare pomysły i pod zasłoną znanej marki sprzedają do bólu oklepane motywy.
Gdyż seriale na podstawie filmów kinowych automatycznie przyciągają uwagę widowni i nie potrzeba tyle pieniędzy, żeby je wypromować. Wydarzenia z Training Day dzieją się kilkanaście lat po tych z Dnia próby. Okazuje się, że w ramach pokłosia śmierci Alonzo Harrisa z więzienia wypuszczono większość zapuszkowanych przez niego gangusów, co z kolei zaowocowało krwawą zemstą oraz masą nowych zabójstw. Żeby nie dopuścić w przyszłości do podobnej sytuacji, jeden z najlepszych detektywów wydziału, Frank Rourke (grany przez Billa Paxtona), dostaje do pomocy/nadzoru idealistycznego młodziaka (Justin Cornwell), który ma przypilnować, żeby jego doświadczony kolega nie przekraczał za bardzo przepisów. Ów nowicjusz dodatkowo w pracy kieruje się wyśrubowanym kodeksem etycznym, ale też pragnie znaleźć zabójców swojego ojca.
Od samego początku widz wie, że będzie grubo. W dosłownie pierwszej scenie główny bohater skacze z małym dzieckiem z okna piętrowego budynku w ostatniej chwili unikając marnie wykonanej, cyfrowej eksplozji gazu. Oczywiście cudownie nikomu nic się nie dzieje, a lądowanie na samochodzie szkodzi samej maszynie bardziej niż człowiekowi. Co więcej, detektyw Frank Rourke to przekozak, więc ma w wozie cały arsenał przeróżnych spluw, a ze swoim nowym partnerem wita się wioząc gangstera w bagażniku. Luz-blues kontra gangsterka-pozerka. Wspominałem już, że w samym pilotowym odcinku dostaniemy aż trzy eksplozje i całą masę wymyślnych broni, zaczynając od snajperki, karabinów maszynowych, a na ręcznej wyrzutni rakiet kończąc? Tu nie policji, a Drużyny A potrzeba.
Zobacz również: recenzja 1. sezonu serialu Rush Hour!
Subtelność. Twórcy tego serialu ewidentnie nie mają pojęcia, co ów termin oznacza. Nawiązując do poprzedniego akapitu, całkowite przerysowanie widać w użytych środkach fabularnych, sposobie kreowania bohaterów i rozmachu historii. Pilot opowie o starciu dwóch bossów największych karteli narkotykowych, ot życie codzienne policjanta w Los Angeles. Szkoda, że rozbujania i przepychu nie spotka się jedynie w kwestii samej realizacji. Przy tym serialu pracuje producent serii Piraci z Karaibów, a wszystko reżyseruje Antoine Fuqua, ale sceny akcji to marne popłuczyny po Olimpie w ogniu, a klimat pozostaje jedynie nieudaną podróbką atmosfery Gliniarzy z Brooklynu. Twórca Do utraty sił stworzył chyba właśnie najgorszego bubla w swojej karierze. Training Day prezentuje się biednie nawet w porównaniu z serialami Netflixa czy HBO. Ba, niedawne rozpoczęcie telewizyjnej Zabójczej broni zrealizowano z o wiele większym rozmachem. Zamiast wydawać kasę na wybuchy i wielkie spluwy, można było wynająć drona, dokręcić kilka ciekawszych ujęć lub nawet zwiększyć liczbę statystów.
Świat gliniarzy to jest serialowa wersja Dnia próby. Nic lepszego się już nie nakręci, a w przypadku recenzowanego tu tytułu widać, że twórcy nawet nie mają takiej ambicji. Do nieco oklepanego, proceduralnego serialu policyjnego dość nieumiejętnie dopięto łatkę kinowego hitu i bez wyrzutów sumienia wciska się nam teraz produkt powstały z potrzeby pieniądza, a nie weny zdolnego bajkopisarza. Niby finalne zakończenie zapowiada pewną moralną niejednoznaczność, ciekawą intrygę oraz ogólnie więcej odcieni szarości, ale czy to aby nie za mało i za późno?
https://www.youtube.com/watch?v=10oMvmpL3HM
Zobacz również: na pierwszy rzut oka – serialowa Zabójcza broń!