Philip K. Dick – Klany księżyca Alfy – recenzja książki

Philip K. Dick to autor dla mnie ważny, choć nie mogę oderwać jego twórczości od tego, kim był. A był człowiekiem trudnym i dziwnym, nawet jak na środowisko artystyczne. Trapiony wewnętrznymi problemami i paranojami, uzależnił się od różnego rodzaju mniej lub bardziej wesołych specyfików, co nieco hamowało jego rozwój. Bo może w czasie jego aktywności pisarze SF byli niedoceniani w branży, ale PKD dostarczał ku temu dodatkowych powodów. Klany księżyca Alfy tym bardziej są przez to ciekawą książką, tak jak autor ocierającą się gdzieś o prawdziwą wielkość, ale nie dorównującą choćby Ubikowi.

Chuck Rittersford to pracownik CIA niższego szczebla, zajmujący się mało prestiżowym zajęciem programowania propagandowych botów. Nie podoba się to jego żonie, dostrzegającej, że mężczyzna ma skłonność do stagnacji i w tym stanie do powolnej degeneracji, co też powoduje rozłam między nimi. Gdy nadarza się okazja, Mary korzysta z zawodowego angażu na odległym księżycu, obiekcie dość ciekawym ze względu na jego rezydentów…

Tytułowe klany to dawni pacjenci księżycowego szpitala psychiatrycznego. Czy też, dawnego szpitala psychiatrycznego, bowiem ziemskie władze przestały się w pewnym momencie interesować podopiecznymi, co zmusiło ich do zorganizowania własnej, niezależnej władzy. Mamy paranoicznych Parów, smutnych Depów czy odrealnionych Schizów. I nie jest to wątek do śmiechów, a ciekawa fabularna idea pisarza, który sam nie był pozbawiony bagażu psychiatrycznych dolegliwości. Kłopot w tym, że w latach 50. minionego stulecia psychiatria i rozumienie schorzeń umysłu było zupełnie inne, zarówno ze strony merytorycznej, jak i z punktu wrażliwości społecznej. To pierwsze jest zresztą dziś mocniej odczuwalne, co z książki mogącej być jednym z klejnotów twórczości autora czyni po prostu ciekawą pozycję.

W twórczości Dicka tkwi pewna niepokojąca nutka dziwaczności, co jest zresztą odbiciem jego chwiejnego stanu psychicznego. W Klanach księżyca Alfy jest to do tego stopnia niepokojące, że pisarza można by przyporządkować do losowego klanu, a on sam lubi we wszystko wpleść charakterystyczny dla siebie humor. W powieści znajduje się też odbicie nieudanych związków Dicka, kilkukrotnie żonatego zresztą. Na pierwszy rzut oka żona Chucka wydaje się kobietą zimną jak odległe galaktyki, ale gdy bliżej przyjrzeć się postaci głównego bohatera, zaczyna się rozumieć jej motywy. Czyżby forma autoterapii twórcy po spalonych relacjach? Na pewno państwo Rittersfordowie nie są zwaśnionymi Kowalskimi, chcącymi zemścić się na sobie i obedrzeć się ze skóry i ich wspólna droga może zaskoczyć.

Klany księżyca Alfy to książka metaforyczna, dosyć przy tym odchodząca od tego, co rozumiemy jako fantastyka. Nie na tyle, na ile by mogła przy całym ukrytym potencjale tematyki. I rzecz jasna przy wielkim talencie autora i jego osobowości. Niemniej stanowi ciekawą bazę do refleksji i spojrzenia na fantastykę i jej narzędzia z innej strony. Kłuć może nieco archaiczna już wiedza na temat chorób psychicznych i jej pokłosie, ale kontekst, w jakim one tu występują i cała reszta opowieści w sporym stopniu to łagodzą.


Okładka książki Klany księżyca Alfy

Tytuł oryginalny: Clans of the Alphane Moon
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawca: Wydawnictwo Rebis 2022
Stron : 288
Ocena: 70/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?