Powieść Komudy rozpoczyna starcie noszącego Sulimę rycerza z krzyżakami. Nie chodzi jednak o Zawiszę, a o jego brata. To właśnie jego tragiczny los staje się przyczyną dalszych działań tytułowego bohatera. Ale zanim dojdzie do skrzyżowania mieczy pod Grunwaldem, dzieje się wiele, zwłaszcza na pozornie tylko dzikiej Żmudzi. Dostajemy historię, gdzie obok płomiennego romansu pojawia się rycerski honor, ludzkie bestialstwo i koniec pewnej epoki. Wszystko trzyma się faktów historycznych, choć solidnie przyprawionych fantazyjnymi opisami.
Cenię sobie Jacka Komudę za podejście do ukazywania starć w mniejszym i większym formacie. A wierzcie mi – opisy batalistyczne to dla mnie zawsze ciężka sprawa w odbiorze. Niektórzy autorzy za bardzo chwalą się swoją wiedzą, stosując pojęcia, których nie raczą w żaden sposób wyjaśnić, a szukanie ich odbiera płynność lekturze. Inni z kolei wchodzą w uproszczenia tak brutalne, że złożona potyczka przypomina przebiegiem dresiarską ustawkę. Komuda po raz kolejny pokazał, że można być wiarygodny i fachowy, a przy tym nie stawiać się w roli oschłego wykładowcy. Grunwaldzka bitwa to obrazowy pokaz wielkiej w skali potyczki, która tu nabrała indywidualnych cech. Bohaterowie powieści mają swe miejsce i dotyczy to obu stron konfliktu, a nawet takich figur jak polski władca.
Jest jeszcze kwestia natury społeczno-religijnej. W okresie akcji Zawiszy Żmudź nie była chrześcijańska, co zresztą stanowiło wspaniały pretekst dla krzyżaków do gnębienia tych ziem. Poganie pióra Komudy to nie ciemny i zacofany lud, któremu krzyż zrzucił łuski z oczu i wyniósł na nowy etap człowieczeństwa. Są społecznością opartą na zasadach odmiennych od tych, które panowały w ówczesnej Europie, mniej podporządkowaną dogmatom, niestawiającą się ponad innych i bliższą siłom, które dziś wydają się jedynie mitami. Autor Diabła łańcuckiego nie uderza oczywiście w chrześcijaństwo. Ukazuje za to, że można inaczej i że przed chrystianizacją również istnieli ludzie przyzwoici.
Kto zna autora ten wie, że nie ukrywa on swych sympatii politycznych. Przykładowo Zawisza: Czarne Krzyże pokazuje, że rycerze zakonni ani nie sąrycerzami, a i do zakonników im daleko. Gdy porównamy ich zachowania i sylwetki do wizerunku Niemców z okresu II wojny światowej z innych książek Komudy, łatwo zauważymy pewne podobieństwa. Buta, okrucieństwo i wywyższanie się, tym razem pod pretekstem religijnym. Uogólniając – Krzyżacy to banda badassów, choć dysponujących pewną siłą i umiejętnościami. Wprawdzie już Sienkiewicz pokazał, że chrystianizacja według Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego to rzeź niegodna chrześcijan, ale Jacek Komuda pozwolił sobie na więcej, miejscami waląc po ich łbach równie mocno, co polskie rycerstwo.
Zawisza: Czarne Krzyże to powieść porywająca serce i ukazująca tarcia między Lachami i krzyżakami z bardziej autentycznej, nieocenzurowanej strony. Etos rycerstwa jest tu obecny, ale tuż obok niego kroczy niezgrabnie podłość, zdrada oraz wszystko małe i złe, co do dziś ma się całkiem nieźle. Zwłaszcza w polityce. Autor pięknie też nakreślił postać Zawiszy Czarnego, który, podobnie jak bitwa, w której brał udział, obrósł nieco mchem historycznych opracowań i legend, czyniących z niego pomnikowego mutanta, a nie niezwykłego człowieka z krwi i kości. Zakończenie pozostaje otwarte, a sam podtytuł skłania mnie ku refleksji, że to być może jeszcze nie wszystko, co Jacek Komuda chciał napisać o Zawiszy Czarnym.
Autor: Jacek Komuda
Wydawca: Fabryka Słów 2021
Stron : 450
Ocena: 85/100