Gdybym zapytał fanów na jakimkolwiek konwencie horroru i fantastyki za co cenią sobie Mastertona, z pewnością odpowiedzieliby wielorako, ale na pewno wśród odpowiedzi padłby nastrój grozy i tajemnicy, makabryczne sceny oraz umiejętne połączenie wielu różnych, często z pozoru nie pasujących do siebie wątków. Na pewno znalazłoby się też miejsce na wykorzystanie jakiegoś egzotycznego ducha lub demona albo przetworzenie jakiegoś kulturowego czy religijnego motywu na autorską modłę. I wiecie co? Wszystkie te elementy pojawiają się w książce Szpital Filomeny, co mnie bardzo cieszy.
Mamy więc zabytkową rezydencję, która niegdyś była szpitalem dla wojennych weteranów, gdzie zaczynają się obecnie dziać dziwne rzeczy. Skonfrontować będzie musiała się z nimi Lilian Chesterfield, pracowniczka firmy deweloperskiej zamierzającej zrewitalizować obiekt, przekształcić w kompleks luksusowych apartamentów i sprzedać za grube miliony. Nie będzie jednak łatwo, bo ktoś – lub coś – stara się ewidentnie przerazić i wykurzyć nowych właścicieli. Czy to możliwe, by w szpitalu wciąż przebywali jego dawni rezydenci?
Szpital Filomeny nie jest klasycznym ghost story, a jeśli nawet ktoś będzie chciał go w ten sposób odebrać, to proszę bardzo – również się sprawdzi. Ja dostrzegam tutaj motywy z innych kultowych powieści Mastertona – antywojenne przesłanie niczym w Manitou czy klaustrofobiczny klimat Walhalli bądź Drapieżców. Mamy tajemnicze siły, których korzenie wykraczają daleko poza Wielką Brytanię. Ale jest też odpowiednia dawka umiejętnie podanej makabry, nieśpieszne tempo narracji i tajemnica utrzymana prawie do samego końca.
Masterton udowodnił, że wciąż potrafi pisać tak dobrze jak w latach 80. czy 90.. Najbardziej podobało mi się to, że tym razem pisarz zdecydował się nie wykorzystywać typowych dla gatunku i ostatnich powieści sztuczek, takich jak wprowadzaniem randomowych bohaterów i zabijanie ich w groteskowy sposób w tym samym rozdziale. Nie ma też jasnowidzów, mediów czy babć wyczulonych na zjawiska paranormalne. Tu wszystko ma swoje miejsce, wszystkich bohaterów możemy poznać lepiej i polubić, a jeśli któryś z nich zaliczy zgon, mamy szansę się tym bardziej przejąć. Takie podejście cenię w horrorze.
Szpital Filomeny obył się też bez wciskanej na siłę erotyki – a im jestem starszy, tym bardziej szanuję zdrowe, dojrzałe podejście do tej tematyki. Rozdziały są długie i rozbudowane, bohaterowie postępują logicznie i łatwo nie popadają w szaleństwo, a dobrze rozrzucone wątki łączą się zgrabnie w późniejszych rozdziałach. Przyznam szczerze, że trochę bałem się, czy zakończenie nie zepsuje reszty powieści, ale nic takiego nie nastąpiło. Może nie jest szczególnie spektakularne, ale śmiało można uznać je za satysfakcjonujące.
Napisy na okładce powieści, mówiące o hołdzie dla klasycznego horroru i powrocie do korzeni gatunku nie są tym razem marketingowym wybiegiem i znajdują potwierdzenie w rzeczywistości. W przeciwieństwie do leniwie rozwijającego się Domu stu szeptów, Szpital Filomeny trzyma w napięciu przez prawie cały czas. Nie jest przegadany, jest natomiast bardzo spójny. To nastrojowa i klimatyczna powieść, po lekturze której wreszcie mogłem pomyśleć „oto stary Masterton, którego książki pokochałem będąc nastolatkiem”. Zaryzykowałbym bym stwierdzenie, że to najlepsza książka mistrza grozy od wielu lat.
Autor: Graham Masterton
Tytuł: Szpital Filomeny
Tytuł oryginalny: The House at Phantom Park
Wydawca: Albatros 2023
Tłumaczenie: Małgorzata Stefaniuk
Stron: 384
Ocena: 95/100