Astronomowie odkrywają na niebie obiekt, którego nie powinno tam być, a dalsze obserwacje i wynikające z nich wyliczenia przynoszą niepokojące wnioski. Do Błękitnej Planety zbliża się potężna czarna chmura o nieznanych właściwościach, a co za tym idzie, niewiadomym efekcie wizyty. Zamiast hollywoodzkiej paniki, zjednoczenia bojowego USA, Rosji i jakichś tam innych krajów dzieje się coś, co mogłoby się wydarzyć realnie.
Przy kolejnej pozycji z serii Wehikuł czasu wydawnictwa Rebis naszło mnie pytanie – czy dawne ambitne, akademickie wręcz SF mają szansę na sukces i dziś? Wszak świat przedstawiony to często technologicznie inne realia, a i silnie naukowe podejście większości pisarzy to nie to, czego oczekuje spora rzesza współczesnych zjadaczy tego gatunku. Jako fan Lema i jemu podobnych pisarzy-myślicieli kiwam głową na tak, ale już ktoś nawykły do blasterów, laserów i rakietowych butów może kręcić nosem na naukowe dywagacje czy trzymanie się racjonalności. Czarna chmura to książka niełatwa, wymagająca, ale pozostawiająca w umyśle ślad, skłaniający nie tylko do refleksji, ale i do pewnego krytycyzmu zbyt gwałtownego pochłaniania łatwiejszych historyjek o przybyszach z kosmosu.
Sama idea bezimienne czarnej chmury zmierzającej ku Ziemi jest czymś ciekawym nawet dziś, gdy scenariusze anihilacji naszego globu były już w popkulturze różnorakie. Oto coś, czego nie da się zatrzymać ani uciec z linii. Nie jest też określonym bytem, cywilizacją czy boską siłą karzącą ludzkość. Część uczonych na początku nawet kpi z odkrywcy tego obłoku i puka się w czoło na temat jego rewelacji. Ale nie da się długo odwracać wzroku od nieuchronnego… Gdzieś tam przypominają mi się powieści Lema, lecz Hoyle wydaje się być mniej filozofujący, ale też i trzyma się bliżej Ziemi.
Lektura Czarnej chmury była dla mnie wyzwaniem. Choć nawykłem do staroszkolnej fantastyki, to Fred Hoyle podniósł poprzeczkę ponad to. W jego science fiction to „science” ma kluczowe znaczenie. I nie jest to bełkot amatora, bo sam Charles Kingsley to swoisty odpowiednik autora, który sam był astronomem. Tak, moi drodzy. Kiedyś, by pisać SF, trzeba było mieć oprócz wyobraźni solidną wiedzę. Czarna chmura jest wymagająca i nie jest to rozrywka z rakietami i laserami w tle. Warto sięgnąć po tę powieść, choć ostrzegam – to nie SF na niedzielne popołudnie, łatwe w konsumpcji między seansami sagi Lucasa.
Tytuł oryginalny: The Black Cloud
Autor: Fred Hoyle
Tłumaczenie: Sławomir Magala
Wydawca: Wydawnictwo Rebis 2024
Stron : 272
Ocena: 80/100