Andzrzej Pilipiuk – Zło ze wschodu – recenzja książki

Każdy kolejny tom opowiadań nie-wędrowyczowych Andrzeja Pilipiuka jest jak balsam na zło tego świata. Andrzej Pilipiuk ma wyjątkowy talent do tworzenia przyjemnych w odbiorze historii z duszą, które nie przytłaczają szalonym zamysłem autora ani nie urywają się w połowie, pozostawiając niedosyt. A w przypadku historii z dwoma stałymi bohaterami wszystko składa się nawet w piękniejszą, większą całość. Zło ze wschodu przynosi zmiany w życiu Roberta Storma i ukazuje nowy, nieznany epizod z życia Skórzewskiego. A finał historii to przesłodka wisienka na torcie.

Doktor Skórzewski kontra Robert Storm. Gdyby panowie byli superbohaterami albo gigantycznymi kaiju, byłby to epicki pojedynek. I najpewniej postawiłbym na tego pierwszego. Warszawski miłośnik dawnych kuriozów Storm może i przeżył niejedno, ale wypada blado przy lekarzu, który rozmachem swych przygód mógłby zawstydzić Indianę Jonesa i Alana Quartermaina razem wziętych. W tym tomie doktor jest jednak ledwie praktykantem, który zderza się z rosyjskim chłodem, zarówno tym dosłownym, jak i wydobywającym się prosto z duszy urzędników cara. Pokusa uśmiechu gdzieś tam jednak powinna doczekać się dokończenia, bo ujęty w niej artefakt wart jest znacznie obszerniejszej historii.

Zło ze wschodu ilościowo zagarnia jednak Robert Storm. Pilipiuk dywaguje nad czasem i przestrzenią w historii Gladiatorzy, przypominając przy okazji, że Rzymbył krwawą i nie tak światłą cywilizacją. Mrokiem tchnie Walizka, gdzie do życia budzą się dawne ponure siły z Północy. Najlepsza opowieść to jednak Antykwariat, gdzie skądinąd również pojawia się wątek podróży w czasie. Tu dzieje się jednak wiele. Mamy tajemniczą kamienicę, która chyli się ku upadkowi, ale w sprzyjających okolicznościach ożywa, a wraz z nią pewien tytułowy antykwariat z żydowskim gospodarzem. Ważniejsze jest jednak widmo zmian, jakie mogą nadejść w życiu Storma w postaci pewnej niewiasty, która wyjątkowo nie gardzi, a dzieli z nim zainteresowania. Najlepsze Pilipiuk zostawia jednak na koniec.

Tytułowe opowiadanie góruje nad pilipiukowskimi klasykami. Autor przenosi nas w czasy II wojny światowej, gdzie młody chłopak imieniem Sławek trafia na roboty przymusowe do niemieckiego gospodarstwa. Przyznam, że pierwszy raz czytam o tym zjawisku w formie fabularyzowanej. Przymusowa robota u bauera w masowej świadomości jest mniej okrutną wizją niż trafienie do obozu koncentracyjnego czy walka na froncie. I tak pozornie jest w tej historii. Chłopak ma co jeść, gdzie spać, a jedyne co musi, to unikać wyrywnych Szkopów i wpasować się w ich wizję untermenscha. I byłoby to ciekawe opowiadanie historyczne, ale Wielki Grafoman to weteran fantastyki… Nagle wkracza z przytupem słowiańska mitologia w swej mniej sympatycznej postaci. I okazuje się, że synowie i córy Tysiącletniej Rzeszy są jedynie pożywką dla pradawnych duchów ze wschodu.

Zło ze wschodu to kolejna porcja standardowo już świetnych klasycznych opowiadań z postaciami Andrzeja Pilipiuka oraz jedna bardzo dobra historia niezależna. Wszystko łączy duch przygody z solidną dawką wiedzy i refleksją na temat historii. I choć mroczna postać z okładki nie jest tu obecna, to treść jest na tyle interesująca, że obecność owego jegomościa jest zbędna. Storm idzie do przodu, a początki Skórzewskiego są równie interesujące, co jego późniejsze dzieje. I oby więcej historii spoza świata obu dżentelmenów, bo ostatnia historia warta jest mszy.


Okładka książki Zło ze wschodu

Autor: Andrzej Pilipiuk
Wydawca: Fabryka Słów 2023
Stron : 375
Ocena: 85/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?