Klaus zwany Czwórką zostaje wydalony z Akademii. Biorąc pod uwagę jego skłonności i charakterek można domyślić się, co było tego powodem. Ze swoimi zdolnościami nie jest jednak skazany na zgubę, a nawet przeciwnie. Dzięki wyrwaniu się z ucisku Hargreevesa, może się w końcu rozwinąć i wtłoczyć w siebie tyle wesołych substancji, ile dusza zapragnie. A skoro już napisałem słowo „dusza”…
Główny bohater to medium na sterydach. Nie jakiś nawiedzony dziwak w zasłonce z dziwną tabliczką, a ktoś, kto doskonale komunikuje się z duchami i co kluczowe, ma z nimi nader przyjacielskie relacje. Talent ten szybko zostaje zauważony przez pewną podstarzałą gwiazdę Fabryki Snów, która braki warsztatowe pragnie uzupełnić zdolnościami nieboszczyków. Pojawia się też szympans, dyszący żądzą zemsty na głównym bohaterze, który na domiar złego jest wampirem. Najbardziej urzekł mnie wątek pewnego pisarza, przyjaciela Klausa, który był dla historii swoistą kotwicą, chroniącą ją od odpłynięcia w przejaskrawienie i udziwnienie.
Gerard Way ma swoje fiksacje, a jedną z nich są wampiry. Tu dostajemy nie byle jakich krwiopijców, bo rezydujących w samym Hollywood. Blichtru odbiera im może nieco przywódca, postać ciekawa wizualnie, zwłaszcza jeśli ktoś jest fanem czeskiego futbolu z dawnych lat. Nie można zapomnieć o wampirze-szympansie, Bogach Hollywood i duchach dawnych ikon kina. Wszyscy oni nadają opowieści wręcz kinowego blasku, lecz kojarzącego się ze wspominkami minionych epok prosperity. Autorzy nieco prześmiewczo podchodzą do przemysłu filmowego i całego biotopu tej branży.
I.N.J. Culbard to artysta inny niż Gabriel Ba i na przykładzie różnic między twórcami można najłatwiej zobrazować odmienność nastroju między główną i poboczną serią. Ba to trochę Mignola, gdyby ten za wzór obrał sobie Steve’a Ditko, a nie Jacka Kirby’ego. Culbard również nie trzyma się warsztatowych prawideł rysunku, ale jest bardziej kreskówkowy i plakatowy, choć syci oko subtelnym detalem. Tworzy też niesamowite postaci, godne swej epoki i przez to nieco nostalgiczne. Również miejsce akcji to interesująca rzecz. Jego Hollywood to miasto pełne splendoru, uderzające pałętającymi się po nim gwiazdami. Z drugiej strony to miejsce wielu straconych szans, nieco szemrane i dwuznaczne. Trochę jak uliczny sprzedawca fałszywego złota, który nosi majcher nie tylko do obrony. Wszystko to oblane zostało kolorami psychodelicznymi jak sny dzieci-kwiatów.
Wyglądasz jak śmierć to ciekawy spin-off serii Gerarda Waya, choć od niej odmienny. Umbrella Academy ma w sobie coś ze zmieszanych razem Doom Patrolu i X-Men. Tu dostajemy solową opowieść jednego z członków grup, ale z racji wspomnianego połączenia, nie sposób porównać Czwórki do którejkolwiek ze znanych postaci, nie popadając przy tym w lekkie naciąganie. Początkowo czułem pewien dystans do tego albumu, ale gdy całość nieco się wchłonęła i uległa kilku refleksjom, przyznam, że to dzieło godne cyklu-matki. Chwilami wydawało się, że Way i Simon zaszaleją za bardzo, ale oprócz wprowadzenia wspomnianej postaci, panowie potrafili zatrzymać fabułę w rozsądnym punkcie. Dobrze byłoby, gdyby Way dał światu czwarty tom Umbrella Academy, ale poboczne serie mogłyby osłodzić na niego oczekiwanie.
Tytuł oryginalny: You Look Like Death. The Umbrella Academy
Scenariusz: Gerard Way, Shaun Simon
Rysunki: I.N.J. Culbard
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Wydawca: Wydawnictwo KBOOM 2021
Liczba stron: 174
Ocena: 85/10