Tytułowy bohater to dziecko wybitnego naukowca, które narodziło się na wpół mitycznej wyspie, gdzie jego tatuś przy okazji postanowił sobie na nim poeksperymentować. Nie bójcie się jednak okrucieństwa wobec małoletnich. Strong senior był typem jajogłowego idealisty o dobrym sercu, którego przedsięwzięcie zaowocowało narodzinami superczłowieka prędko zdobywającego uznanie pierw tubylczej społeczności, a potem Millenium City i całego świata i uczestniczącego w licznych przygodach, którymi można by obdzielić całe stado mu podobnych.
Kluczową informacją jest też to, że Tom ma też rodzinę. Jego żoną jest egzotyczna piękność z wyspy, na której się wychował, a owocem ich miłości jest równie harda co rodzice córka. Na doczepkę mamy mechanicznego Pneumana i niebywale elokwentnego goryla Salomona. Obaj dżentelmeni nie przepuszczą okazji na utarczki słowne, co dodaje wszystkiemu szczypty humoru i sprawia, że skojarzenia z Fantastyczną Czwórką nie są przypadkowe. Ciekawą zagrywką jest fakt, że realne przygody Stronga są wydawane w komiksach oraz że wokół niego powstał cały młodociany fanklub, który aktywnie, choć często przypadkiem, bierze udział w jego perypetiach. No i oczywiście przeciwnicy. Powracający ciągle zza grobu arcyłotr, nazistka z nutką erotyki czy inteligentny śluzowiec z czasów Pangei. Coś tak pokręconego, że aż fajnego.
Przygody Toma Stronga to na pierwszy rzut oka pulpowe opowiastki o byczym facecie w czerwonej koszuleczce i jego rodzince. Nieważne bowiem jest, o czym jest historia, tylko kto ją opowiada. Moore nie stara się komplikować, zatracając przygodową energię tkwiącą w postaci Stronga, a wprost przeciwnie, nadaje jej miejscami większego tempa. Przyjemny humor, szalone komiksowe potyczki i ukryty sentyment autora do historii z dzieciństwa sprawiają, że lekkość nie oznacza infantylności. To na pewno łagodniejsze dzieło niż średnia Moore’a, ale wciąż idzie w nim wyczuć magię scenarzysty.
Chris Sprouse godnie niesie bagaż, jaki pozostawili po sobie twórcy lekkich przygodowych opowieści. Spójrzmy choćby na samego Stronga. Twarz w stylu Supermana, gdzie nawet siwizna na skroniach prezentuje się dynamicznie. Wielki jak gdańska szafa, a przy tym nie napuchnięty muskułami, jak spod pióra Liefelda, do tego w rozpoznawalnym stroju. Jednym słowem – ikona. Do tego pasująca do przygód w świecie przyszłości, jak i steampunkowych batalii czy podróży w czasie. To samo dotyczy zresztą całego świata. Uroczo archaiczny Pneuman i podejrzanie kojarzący mi się z marvelowskim Beastem Salomon dopełniają fantastycznej dziwaczności bohaterów, a to ledwie część tego, co oferuje Sprouse. Słusznie zresztą nagrodzony za swą pracę Eisnerami.
Tom Strong tom 1 to awanturnicza przygoda, z lekką nutką campu i superbohaterskiej opowieści, bez skomplikowania Ligi niezwykłych dżentelmenów, ale znacznie lepiej napisana niż podobne opowieści. Alan Moore pokazuje tym samym, że nie jest zblazowanym inteligentem, co nie zniży się do pisania prostszych historii mogących dotrzeć nie tylko do dorosłego czytelnika. Oddaje hołd dziełom swej przeszłości, mających wkład w jego późniejszą twórczość, a na pewno dających mu sporo frajdy, tak jak Tom Strong obdarza nią czytelników. Omawiany komiks stanowi gratkę dla tych, dla których klasyczne superhero w stylu F4 i opowieści przygodowo- awanturnicze są zbyt niedojrzałe i nie mają tego „czegoś”, co sprawia, że nawet jako dorosły płatnik podatków człowiek może czerpać radość z lektury. Egmont rozłożył wszystko na trzy tomy i kolejny otrzymamy jeszcze w tym roku.
Tytuł oryginalny: Tom Strong Book One
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Chris Sprouse
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 336
Ocena: 80/100