W ostatnim tomie Thanos odzyskał władzę i wszystko wskazywało na to, że będzie chciał robić to, co zawsze, czyli podbijać wszechświat. Plany psuje mu jednak ekscentryk o gorącej głowie, sprowadzając go do przyszłości, w której Szalony Tytan już wszystko podbił, wszystkich zabił i cierpi na pewien kryzys, który musi rozwiązać jego młodsze wcielenie. Czyżby inspiracja All-New X-Men? Motyw niby ten sam, ale historia ma o wiele cięższy kaliber. Tak więc dostajemy spotkanie Thanosa ze swoją starszą wersją, w której ten pierwszy przypomina swoje (sic!) prawdziwe imię, a Pani Śmierć utwierdza mnie w tezie, że jeżeli w Marvelu istnieje odpowiednik Izabeli Łęckiej, to jest nią właśnie ona. Do tego dostajemy kilka krótszych, opowiedzianych z większą lekkością opowieści, w której zło Thanosa objawia się w zupełnie nowy sposób.
Istotną postacią jest tu kosmiczny Ghost Rider. Jego geneza związana jest z Mefisto, ale również z Galactusem, a płonąca czerep to niejedyna czaszka, z którą jest kojarzony. Kim on jest? Warto przekonać się samemu, bo Marvel dawno nie wydał na świat tak ciekawej, a jednocześnie pozytywnie przeszarżowanej postaci. Pokręcony humorek, kosmiczno-demoniczny imidż i fakt, że jakoś udało mu się wytrwać wiele lat u boku Thanosa. Liczę po cichu, że Egmont w jakiś sposób będzie kontynuował jego opowieść, bo ten Rider to coś więcej niż kolejny przedstawiciel swej profesji czy śmieszek w stylu Deadpoola.
Lubię takie zbiorcze wydania jak Thanos tom 2. Między innymi za to, że trafić można na rysowników o kompletnie różnym podejściu do swej pracy. Artyści pracujący nad historią z Thanosem prezentują poziom grubo powyżej średniej gatunku, ale w sercu zapisał mi się Dylan Burnett od kosmicznego Ghost Ridera. Jego styl dobrze oddaje charakter tego antyherosa, skalę i nastrój jego przygód. Trochę na poważnie, a trochę z humorem, ale przede wszystkim z ogromną porcją niezobowiązującej dynamiki, która często w superbohaterszczyźnie zastępowana jest rutyną i sztucznymi rewoltami. Komiks ten przynosi również pewne pocieszenie – na starość bowiem nawet Thanos, przy całej swej potędze, ma wyraźny brzuszek…
Thanos balansuje na granicy absurdu. Facet jest tak morderczy, zły i ponury, że mniej sprawny scenarzysta stworzyłby z nim niechcący kiczowatą opowiastkę, uosabiającą stereotyp niedojrzałej postaci komiksowej. Donny Cates, zbierający w ostatnim czasie hołdy fanów między innymi za King in Black, to jednak zbyt sprawny twórca, by wpaść w taką pułapkę. Daje nam wysokooktanową kosmiczną opowieść z legendarnym arcyłotrem, mającą szansę trafić również do przeciwników superhero. Historie zawarte w Thanos tom 2 nie próbują bowiem być czymś innym, niż brawurowymi opowieściami z pogranicza SF i superbohaterstwa. Choć dają rozrywkę, nie są tylko kolejną pozycją do odhaczenia, aby jakiś tam event był bardziej klarowny. Wprawdzie wszystko i tak zmierza ku historii Wojny nieskończoności, ale nie czuć tego parcia, jak to zwykle przy takich wydarzeniach bywa.
Tytuł oryginalny: Thanos by Donny Cates
Scenariusz: Donny Cates
Rysunki: Dylan Burnett, Geoff Shaw i inni
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 288
Ocena: 80/100