Dzieje się wiele. Przeszłość Fantomexa zespala się z problemami Storm. Inwazja Cotati przypomina światu, że Magneto to nadal jedna z potężniejszych postaci Domu Pomysłów, a do tego okazuje się on niezłym negocjatorem i dyplomatą. Po latach niebytu do głosu dochodzi trzeci z braci Summersów – Wulkan. I wygląda na to, że mogą być z nim kłopoty. Znalazło się też trochę miejsca na odwiedziny starej posiadłości w Westchester, w której rozgościli się nowi lokatorzy, a rasa Brood wyczuła, że mutanci gwizdnęli im coś cennego. Fani jednowątkowych historii złapią zadyszkę, ale taki już urok mutantów według Hickmana.
Autor Black Monday Murders to sprawny scenarzysta i liczba linii fabularnych nie jest objawem braku spójnej wizji, a realizacją jej założeń. X-Men rozpoczynają swą historię na nowo. Coś trzeba uprzątnąć, coś pokręcić, a gdzieś indziej zamieszać. W efekcie mamy sporo pomniejszych historii wielu postaci, które dotąd występowały przy okazji większych wydarzeń. Ewentualnie jak wydawca łaskawie pozwolił komuś na indywidualny wyskok. Teraz nieco przykurzeni mutanci zaprezentowali się szerzej i przy okazji poszerzyli rosnącą autonomię świata spod literki X.
Mutanci mają swoją wyspę, ale co ważniejsze – swe miejsca poza problematyczną dla nich Ziemią. I na razie zamiast funkcjonującego społeczeństwa obywatelskiego mamy coś na kształt panteonu bogów, czy wręcz jakiegoś komiksowego wyobrażenia nietzscheańskich nadludzi, bo to, co mnie drażniło w Świt X. X-Men tom 2, to lejąca się zewsząd wspaniałość homo superior. Futurystyczne otoczenie jest zrozumiałe i nawet konieczne, ale chodzenie całe dnie w kolorowych trykotach i odgrywanie nadludzi w obecnej sytuacji zakrawa już o śmieszność. Hickman mógłby zerknąć na Ultimate X-Men, gdzie mutanci posiadali pierwiastek ludzki, czasem pozwalający na popuszczenie pasa. Bo własna ścieżka i odcięcie się od niegdysiejszych oprawców nie musi oznaczać porzucenia absolutnie wszystkiego. Chociaż sprawa jak zakup wyspy to pokazanie, że niedaleko spada superior od sapiensa…
Przy tylu wątkach jest i wielu rysowników. Nieźle mają się jak zawsze prace Roda Reisa i Leinila Francisa Yu, do których zdążyłem już przywyknąć. Miło jest też zobaczyć rysunki weterana, jakim jest Alan Davis, niezmiennie w doskonałej formie. Wszystko to trzyma się narzuconej od początku przez Hickmana koncepcji. Na razie mamy przerwę od superbohaterstwa, dostając w zamian koktajl z wielu gatunków związanych z różnego rodzaju superistotami. I podoba mi się to o wiele bardziej, bo X-Men i spółce lepiej jest na własnej ścieżce niż w naśladowaniu Avengers. Choć przed nami Hellfire Gala i wszystkie jej konsekwencje…
Świt X. X-Men tom 2 kontynuuje kurs obrany przez Hickmana i udowadnia, że scenarzysta wie, co robi. Mnoży wątki, ale potrafi je odpowiednio wykorzystać, spleść ze sobą i dać nawet coś nowego. Ten tom jest nieco łagodniejszy, choć dzieje się w nim wiele. Nowa pozycja mutantów trochę już okrzepła, ale jak to z nimi bywa, kolejne kłopoty czają się tuż za horyzontem. Przed nami wiele dobrego i oby Egmont sprawnie wydawał kolejne pozycje z najnowszego u nas okresu X-Men, bo nie samą klasyką człowiek żyje.
Tytuł oryginalny: X-Men #8–11, Giant-Size X-Men: Nightcrawler #1, Giant-Size X-Men: Magneto #1, Giant-Size X-Men: Fantomex #1, Giant-Size X-Men: Storm #1
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Leinil Francis Yu, Russell Dauterman, Alan Davis, Ramon Perez, Rod Reis
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 240
Ocena: 80/100