Tym razem za scenariusz nie odpowiada Hill, a Mike Carey, autor wydanej kilka lat temu w Polsce powieści Pandora, fanom komiksu znany przede wszystkim jako współtwórca Lucyfera czy Hellblazera. To naprawdę spory i niezwykle ważny dorobek, moje oczekiwania względem Rodziny z domku dla lalek były więc wygórowane. Dodajmy do tego współpracę z Peterem Grossem, z którym wcześniej działali przy komiksach z uniwersum Sandmana, a który tutaj wymyślił projekty plansz. No cóż, na papierze wszystko wygląda dobrze.
Opowieść z początku intryguje, chociaż nawet nie próbuje odbiegać od wyświechtanych schematów, sprawdzających się w horrorze od lat. Mała dziewczynka dostaje w prezencie tajemniczy domek dla lalek i odkrywa, że umieszczone w nim figurki to żywe postacie, a ona, po wypowiedzeniu odpowiednich słów, może przenosić się do wnętrza zabawki. Równolegle autorzy opowiadają historię przodków naszej bohaterki, sięgającą XIX wieku, kiedy to ich drogi skrzyżowały się z pewnym przebiegłym i potężnym demonem. Przeszłość i teraźniejszość zaczynają się przenikać, a resztę właściwie możecie sobie dopowiedzieć.
Rodzina z domku dla lalek to opowieść poważniejsza i mroczniejsza, niż krwawa, ale odjazdowa historia z albumu Kosz pełen głów. To dobrze i źle jednocześnie. Doceniam, że autor starał się wykreować gęstą atmosferę tajemniczych zjawisk, ale plan nie udał się do końca, ponieważ scenariusz w żadnym momencie nie zaskakuje, a czasem nawet śmieszy i zawodzi absurdalnymi zagrywkami. Może trochę humoru i dystansu do przerabianego po raz enty motywu podratowałoby sytuację. A tak z każdym kolejnym zeszytem opowieść zmierza do nudnego i przewidywalnego finału.
Co zaskakujące, zamieszczony w albumie oryginalny koncept scenariusza zapowiadał się o wiele ciekawiej, niż produkt, który finalnie otrzymaliśmy, podkreślając między innymi wątki walki z niepełnosprawnością po wypadku czy starając się jeszcze bardziej zaskoczyć czytelników charakterem relacji matki z córką. Nie dowiemy się już, czy to ingerencja Hilla czy może włodarzy DC Comics wpłynęła na zmianę niektórych meandrów fabuły, a wielka szkoda.
Rodzina z domku dla lalek to horror z niewykorzystanym potencjałem, któremu być może dobrze zrobiłoby kilka dodatkowych zeszytów i odważniejszych motywów, aby odróżnić go od podobnych opowieści o klątwach i przeznaczeniu przechodzących z pokolenia na pokolenie i o nieruchomościach, gdzie na każdym kroku czai się zło. Aż prosiło się o rozwinięcie porzuconych wątków: przykładowo, główna bohaterka w dzieciństwie dopuszcza się przerażającego czynu, ale scenariusz szybko przechodzi nad tym do porządku dziennego i niespecjalnie skupia się na jego konsekwencjach.
Zazwyczaj scenariuszowe niedobory potrafi przykryć bardzo dobra warstwa graficzna, niestety w przypadku Rodziny z domku dla lalek mamy koślawe rysunki, brzydkie twarzy i niewiele czystej grozy, a jeśli nawet się trafia, to wygląda mało strasznie, groteskowo i po prostu śmiesznie. Rewelacyjnie prezentują się za to okładki alternatywne, przygotowane przez Jaya Anacleto i Ivana Nunesa. Wiele bym dał, żeby ten komiks właśnie tak wyglądał.
Rodzina z domku dla lalek nie zachwyca i nie mam żadnych wątpliwości, że jeżeli będziecie mogli lub chcieli zdecydować się tylko na jeden album spod szyldu Hill House Comics, to Kosz pełen głów jest tym właściwszym wyborem z pierwszego wydanego przez Egmont pakietu. Jako fan horrorów w praktycznie każdej postaci czekam jednak na kolejne albumy i dokonania następnych twórców. W ofercie imprintu znajdują się póki co jeszcze The Low, Low Woods, Daphne Byrne (z rysunkami Kelleya Jonesa!) i Plunge, przy którym Joe Hill współpracował ze Stuartem Immonenem. Zapowiadają się smaczne kąski.
Tytuł oryginalny: The Dollhouse Family
Scenariusz: M.R. Carey
Rysunki: Vince Locke, Peter Gross
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 160
Ocena: 50/100