Opowieść zaczyna się w momencie śmierci kapitana okrętu „Neptun” i przy wyborze jego następcy. Poparcie uzyskuje przebojowy i piękny jak młody bóg Sylla, choć z góry wiadomo, że brudną, techniczną robotę będzie odrabiał za niego kwatermistrz Olivier de Vannes. I to właśnie on jest narratorem historii, prowadząc dziennik pokładowy w formie listu do wyimaginowanego adwersarza zwanego Komodorem. Rok 1718 nie był już erą świetności piractwa i ich dni wydają się policzone. Ale przygoda trwa i nawet, gdy do załogi dołączają ocaleni niedoszli niewolnicy ze swoją tajemniczą i kuszącą królową, słońce im przyświecające wydaje się być wysoko. Choć w przypadku takiej kompanii nawet mroczne wątki są piękne w swej dekadencji…
Piraci w komiksie Republika czaszki to ludzie miłujący wolność w zdominowanym przez bogaczy i koronowane głowy świecie. Nie próbują tłumaczyć się z tego, że żyją z rabunku, gwałtu i mordu, ale przy dokonaniach możnych wydają się jedynie bandą nieszkodliwych swawolników, a i w przeciwieństwie do nich mają swój kodeks. Czy tak było naprawdę? Brugeas nie tworzy powieści historycznej, więc osądzać Republikę czaszki głównie pod tym kontekstem byłoby głupotą. To historia awanturnicza, nieobciążająca jednak czytelnika banałami i uproszczeniami fabularnymi. Autor pozwala sobie na komentowanie tamtej epoki i jego opinie nie są one jedynie artystycznymi pohukiwaniami.
Brugeas porusza trudny i niewygodny dziś temat handlu niewolnikami przez rodzimych Afrykanów. Pokrótce, czarnoskórzy sprzedawali innych czarnoskórych i zyskiwali na tym więcej niż święty spokój. Choć nie stanowi to nadrzędnego tematu komiksu, to spaja wątek jednej z istotniejszych postaci i prosi się to o szerszy kontekst. Jest też kwestia bezlitosnych władz, które w czasie trwania akcji komiksu zdziesiątkowały już niegdyś liczne pirackie floty. Scenarzysta w kilku momentach wyraźnie ukazuje morskich hulaków wręcz jako trędowatych swej epoki. Dodatkowo dumni oficerowie flot, ze swoją arystokratyczną wyższością, nie budzą sympatii jak popijający rum i tańcujący swawolnicy.
Ronan Toulhoat to ilustrator wielu znakomitych tytułów frankofońskich, jak Ira Dei czy Go West. W każdym zachowuje ducha epoki, a przy tym porywa odbiorcę w wir przygody i nie inaczej jest w Republice czaszki. Okręty są piękne i majestatyczne, a ich załogi zachowują piracki styl, z tym że to piraci-dandysi. Skrojeni na miarę, kolorowo rebelianccy, jak z planu superprodukcji. I nie jest to żadna wada, bo wizerunek ten wpisuje się w zamysł scenarzysty. Gdzieś tam zgrzyta mi jednak kapitan Sylla, osobnik rodem z katalogów Calvina Kleina, z falą białych, długich włosów i w rozchełstanej koszuli, niczym złoty syn lat 60. Ale to on i czarnoskóra królowa Maryam najlepiej oddają charakter tego albumu. Dumni, piękni, ale posiadający swe mroczne strony.
Republika czaszki to komiks przygodowy, ale z pewną racjonalną nutką. Fani Jacka Sparrowa będą zadowoleni, ale i zwolennicy poważniejszych wątków nie będą kręcić nosem. Dobrą robotę robi ciekawy pomysł na narrację i magnetyczni bohaterowie na miarę blockbusterów. Brugeas i Toulhoat tworzą dobra opowieść, idealną na urlop i bardziej leniwe chwile. Być może nawet stanowiącą dla kogoś przyjemną odskocznię od ciężkich pozycji. Warto zajrzeć też do dodatków, znacznie wzbogacających treść i pozwalających zrozumieć pewne elementy komiksu i jego kontekst historyczny.
Tytuł oryginalny: La Republique du Crane
Scenariusz: Vincent Brugeas
Rysunki: Ronan Toulhoat
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Wydawnictwo Lost In Time 2022
Liczba stron: 256
Ocena: 75/100