Tom trzeci New X-Men zakończył się wybuchowo. Podczas gdy Logan, Cyclops i Fantomex wybrali się na męską rozwałkę na orbitę, w Instytucie Xaviera nie dzieje się dobrze. Wśród kadry nauczycielskiej skrywał się zdrajca i jego działania mają znacznie większe reperkusje od buntu Quentina Quire’a czy nawet ataku Cassandry Novy. W końcu to klasyczny przeciwnik X-Men i chyba nie będzie to haniebny spoiler, jeśli napiszę, że chodzi o Magneto.
Dawny terrorysta i kumpel Xaviera zginął w hekatombie Genoshy, a wcześniej został sparaliżowany po spotkaniu jego kręgosłupa ze szponami Logana. Teraz powraca i od razu bierze się do roboty, a za cel obrał sobie oczywiście Nowy Jork. Sęk w tym, że idzie za bardzo do przodu i w pewnym momencie sam Morrison sugeruje, że Mistrz Magnetyzmu nie jest do końca tym, za kogo się podaje. Wątpliwości budzą nie tylko czyny, ale i zachowanie mutanta, który nawet w swych pierwszych występach nie odstawiał teatrzyków jak Adolf w hełmie i pelerynie. Może gdyby polski czytelnik otrzymał pewne wyjaśnienia, to cała sytuacja wydawałaby się mniej przejaskrawiona, a tak to tylko kontrowersyjna historia bez spinającej ją konkluzji.
Dalej jest już lepiej i kolejna część tego tomu przenosi nas 150 lat w przyszłość. Cywilizacja upadła, ale w jej miejscu nie pojawił się utopijny świat homo superior. Do tego konflikt między frakcjami mutantów przybiera na sile. Z jednej strony stoją spadkobiercy nauk Xaviera z Wolverinem na czele, a z drugiej upiorna kreatura o genialnym umyśle, wcześniej znana jako Hank McCoy. Beast z eleganckiego kotowatego mutanta stał się prawdziwą bestią, pochłoniętą genetycznymi eksperymentami i bliższy jest swej wersji z Ery Apocalypse’a niż oryginałowi. Jego knowania zagrozić mogą nie tylko resztkom ludzkości, ale i homo superior. Nie tylko on uległ metamorfozie – jest jeszcze Beak, który nie przypomina swej cherlawej wersji czy Crawlerzy, równie dalecy od swego pobożnego pierwowzoru. Historia Nadchodzi jutro to z jedna z najlepszych opowieści Morrisona w świecie X-Men.
Choć dla mnie New X-Men to przede wszystkim Frank Quitely, to rysunki Marka Silvestriego oddają morrisonowską wizję równie dobrze. To właśnie on odpowiada za plansze z wizją apokaliptycznej przyszłości i nie bez powodu wiele kadrów ma status kultowych. Phil Jimenez nie pozostaje daleko w tyle, dobrze radząc sobie z ukazywaniem nie do końca dyspozycyjnego Magneto w jego klasycznym fioletowo-czerwonym wydaniu. Tym samym panowie nie tylko nie obniżają poziomu poprzednich albumów, a dokładają coś dobrego.
New X-Men tom 4: Planeta X to komiks nieco nierówny. Część z Magneto to taki nieco słabszy Morrison, ale już wyskok o półtora stulecia do przodu przypomina, że Szkot to zdolny szaleniec. Jego run prywatnie jest moim ulubionym okresem w biografii X-Men, ale na początek sięgnąłbym po chronologicznie młodsze, lecz lżejsze i trzymające pewien fason Astonishing X-Men Whedona i Cassadaya. Już zresztą obecne na rynku. Mucha Comics pewnie nie zostawi luki po New X-Men i ptaszki ćwierkają, że może to być niezwykle oryginalny i interesujący tytuł…
Tytuł oryginalny: New X-Men #146-154
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Mark Silvestri, Phil Jimenez
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Mucha Comics 2021
Liczba stron: 256
Ocena: 85/100