Nasze potyczki ze złem – recenzja komiksu

Klasyczna powieść grozy dziś już nie jest tak straszna jak dawniej. To raczej pewne kuriozum, nazbyt teatralne dla dzisiejszego odbiorcy. I właśnie ta teatralność, jej elementy i klimat, jaki ze sobą niosą, kocha się najbardziej. Wielu twórców sporo z niej czerpie, a jednym z nich jest Mike Mignola. Jego autorskie uniwersum to świetny tego przykład, ale gdzieś obok zaczyna powstawać dość szczególny świat. O wiele mniej poważny, bawiący się konwencją w humorystyczny sposób, a przy tym jej hołdujący.

Strona komiksu Nasze potyczki ze złem

Głównymi bohaterami jest znany z Pan Higgins wraca do domu duet. Profesor J.T Meinhardt i pan Knox to pogromcy mrocznych sił, w których poczet zaliczają się wampiry, wilkołaki i inne plugastwo. W tym tomie dołącza do nich krewka kobieta, której niestraszne wampirze kły. Celem trójki jest siedziba pewnego możnego jegomościa. Rzecz jasna, mającego konszachty z siłami zła. Nie mogło oczywiście zabraknąć innych bestii, ale nie spodziewajcie się grozy w pełnokrwistym wydaniu. W scenach pojedynków Mignola sięga raczej po narzędzia związane z komiksem awanturniczym, jakby dwaj panowie i dama należeli do organizacji w stylu B.B.P.O.. Można odnieść więc wrażenie, że kopiuje on sam siebie, gdyby nie jeden szczegół, odróżniający tę historię od jego pozostałych prac.

Dużo pisze się o mroku i innych fabularnych cechach dzieł Mignoli. Rzadziej mówi się o wątkach humorystycznych. O ile Hellboy jest obdarowany nimi skromnie, o tyle Nasze potyczki ze złem się na nich opierają. Mignola bawi się stereotypami, naciąga je i kształtuje pod siebie, co w efekcie tworzy nieco pulpowe dzieło. Scenarzysta podchodzi do horroru z dużym dystansem, ale nie czyni ze swego komiksu głupawej karykatury. Wszystko idzie ścieżką grozy XIX wieku w krzywym zwierciadle, z pewną dozą sceniczności. Przy czym bez zrozumienia, na czym autor opiera swój scenariusz, humor może wydawać się nieco czerstwy, a sama opowieść okropnie anachroniczna.

Strona komiksu Nasze potyczki ze złem

O kresce Warwicka Johnsona-Cadwella można napisać wiele, ale na pewno nie to, że jest gładka i łatwa dla oka. Pierwsze spotkanie z jego pracami zrobiło na mnie wrażenie i obecnie niewiele się zmieniło. Chyba rozumiem, czemu Mignola sam nie wziął się za rysunki. Ta przedziwna i humorystyczna lekkość fabuły gryzłaby się z wieloma aspektami jego rysunku, a z kolei Johnson-Cadwell wspaniale czuje się w horrorze z przymrużeniem oka. Miejscami może jest zbyt karykaturalnie, ale rysownik odpokutowuje to całokształtem kreowanego klimatu.

Strona komiksu Nasze potyczki ze złem

Nasze potyczki ze złem dają sporo frajdy, ale nie są dziełem, od którego zacząłbym przygodę z dziełami Mignoli. Autor ten ma swoje nawyki i styl, a lepsze ich zrozumienie dają dzieła z Mignolaverse, nie tylko bezpośrednio związane z pewnym diabłem. Komuś, kto sięgnąłby po ten album, mógłby wydawać się on dość płytki i opowiedziany bez celu. Ot kolejna opowieść o łowcach potworów, na dodatek z tonami szczególnego poczucia humoru, gdzie tymczasem to właśnie niuanse decydują o jego jakości. Warto zapoznać się ze światem, który powoli budowany jest przez tandem Mignola/Johnson-Cadwell, bo w pełnej krasie może okazać się zaskakujący. Kolejna część, nosząca tytuł Falconspeare już została zapowiedziana i myślę, że to nie koniec pomysłów obu panów.


Okładka komiksu Nasze potyczki ze złem

Tytuł oryginalny: Our Encounters with Evil
Scenariusz: Mike Mignola
Rysunki: Warwick Johnson-Cadwell
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Non Stop Comics 2021
Liczba stron: 88
Ocena: 70/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?