Na wschód od zachodu. Apokalipsa – rok pierwszy – recenzja komiksu

Jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie dała światu amerykańska kultura popularna, jest mit Dzikiego Zachodu. Mit brudny i brutalny, ale przy tym barwniejszy od realiów zdobywania zachodu. Posiadający pewien etos związany z rewolwerowcami, Indianami, poszukiwaczami złota i mniej lub bardziej przekoloryzowanymi figurami budującymi ten gatunek Na wschód od zachodu. Apokalipsa – rok pierwszy to dzieło osadzone w świecie, w którym wojna secesyjna miała zupełnie inny finał, a USA jako jedność nie istnieją. Po jej bezkresnych preriach krąży biały jeździec szukający sprawiedliwości, a koniec świata wychyla się zza horyzontu.

Strona komiksu Na wschód od zachodu. Apokalipsa – rok pierwszy

Zacznijmy od podstaw historii. Jonathan Hickman jako punkt wyjściowy wyznacza wojnę Konfederacji i Unii. Konflikt zakończyło uderzenie komety, a po podpisaniu rozejmu tereny Wuja Sama podzielone zostały przez Siedem Narodów. Tam, gdzie łupnął głaz z kosmosu, periodycznie widują się władcy narodów, zazwyczaj toczący ze sobą pomniejsze wojenki. Istotną rolę mają w tym trzej z czterech Jeźdźców Apokalipsy, dążący do jak najlepszego wypełnienia swych powinności, uciekając się przy tym do otwartych i tych mniej jawnych działań. Dlaczego trzej? Czwarty z nich raczył wyłamać się z pewnego schematu i podążyć własną ścieżką.

Śmierć w komiksie na zawsze już kojarzyć mi się będzie z gotycką siostrą Sandmana, u której urok wcale nie koliduje z pełnioną funkcją. W Na wschód od zachodu kostucha jest jednak płci męskiej i nosi się na biało, a jego misją nie jest niesienie snu wiecznego. Śmierć ma bowiem dość osobisty cel, dla którego zrealizowania jest gotowy na wszystko i blisko mu tu do roli mściciela z wiernymi rewolwerami u pasa. Przy tym ma w sobie coś z nonszalanckiego włóczęgi, który stracił wszystko i jest na wszystko gotowy. Ale to niejedyny osobnik godzien uwagi. Archibald Chamberlain, faktyczny przywódca Konfederacji, to rasowy drapieżnik, który aparycją może i przypomina Sama Elliota, ale zdecydowanie bliżej mu do postaci o mniej szlachetnym charakterze. Choć inni władcy wcale mu nie ustępują pod względami realnie politycznymi.

Strona komiksu Na wschód od zachodu. Apokalipsa – rok pierwszy

Opowieść Hickmana to też, a może właśnie przede wszystkim, gra polityczna. Już na wstępie ginie głowa państwa, a i inne lecą z karków w szybkim tempie. Pełne napięć wydarzenia zbudowane są na mocnych podstawach i siły dawnej Północy i Południa są ledwie elementami całej układanki. Widzimy między innymi indiański Wieczny Naród Amerykański i domenę chińską ze stolicą w Nowym Szanghaju. Zwykle twórcy historii alternatywnej są jakoś zakotwiczeni w oryginalnej wersji wydarzeń, ale tu przekonacie się, że tereny będące USA to śmiały, bardziej zróżnicowany twór i każda jego część osobno to monstrum groźniejsze od obecnej krainy demokracji, wolności i hamburgerów.

Połączenie westernowych klimatów z magią i SF to zadanie karkołomne. Bo stworzyć krzykliwe widowisko na wieczorne czytanko jest łatwo, ale ulepić z tej formuły coś godnego uwagi wymaga krztyny talentu. Dużą rolę odgrywa charakter przedstawionych narodów. Indianie to nie lubujący się w tradycji podzielony lud, a zjednoczona nacja skupiająca się na technologicznym rozwoju. Chiny zaś są skrzyżowaniem monarchii i dyktatury komunistycznej. W tym wszystkim najlepsze miejsce mają jednak wątki obyczajowe. Historie jakby mimochodem wrzucone do kotła z rozgrzaną masą fabularną, ale faktycznie sprawiające, że Na wschód od zachodu ma wszystko na swoim miejscu. Wątki nadprzyrodzone i polityczne, nawet tak dobre jak tutaj, zgrzytałyby gdyby nie historia. Bo w końcu skoro nawet Śmierć ulega porywom serca…?

Strona komiksu Na wschód od zachodu. Apokalipsa – rok pierwszy

Wygląd świata Na wschód od zachodu ciężko zamknąć w jakichkolwiek ramach, bo wrzucenie go do szufladki weird westernu czy innych jego mutacji nie oddaje pełni stylu autora ilustracji. Nick Dragotta postarał się, by jego dzieło wyróżniało się wśród podobnych wizji i nie było po prostu kolejnym światem, gdzie pod rondem kapelusza kryje się mechaniczna czy demoniczna twarz. Synteza świata przeszłości, przyszłości i historii alternatywnej jest tu zakorzeniona głęboko i Jonathan Hickman wiele zawdzięcza swemu koledze, na którego estetyce mogliby uczyć się twórcy Westworld. W jednym momencie tradycyjne kowbojskie pejzaże zmieniają się w high SF, albo są jednym i drugim jednocześnie. Pierwsze miejsce w tej kwestii otrzymują ode mnie Indianie, ale stróże prawa z Teksasu czy poddani dynastii Mao równie świetnie łączą w sobie stare z nowym.

Na wschód od zachodu. Apokalipsa – rok pierwszy to potężny kaliber. Jeden z tych, które już na wstępie trafiają w dziesiątkę. Hickmanowi udało się zachować wolność Dzikiego Zachodu w świecie pełnym zjawisk rodem z zupełnie innych gatunków. Nie jest to tania, niestabilna mieszanina grająca utartymi schematami i kusząca głównie miłośników historii alternatywnej, a mądrze rozpisana opowieść, która kawałek po kawałku przedstawia nam swój całokształt. Świat przedstawiony jest bowiem wieloaspektowy i twórcy dawkują go w rozsądnych ilościach, a my jesteśmy dopiero na początku przygody.


Okładka komiksu Na wschód od zachodu. Apokalipsa – rok pierwszy

Tytuł oryginalny: East of West. Apocalypse – Year One
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Nick Dragotta
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Mucha Comics 2022
Liczba stron: 504
Ocena: 90/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?