Na początek kilka słów o samej postaci. Moon Knight to złożony gość. I to dosłownie. Trzy różne osobowości, zmieniające zupełnie działania bohatera, no i oczywiście wpływ egipskiego boga Khonshu, który sam jest dość ciekawym kuriozum nawet jak na uniwersum Marvela. Spektrum działań bohatera sięga od ulicznych zaułków po mistyczne krainy. I nigdy nie wiadomo, co jest prawdą, a co majakami pokręconego herosa. Moon Knight: Czerń, biel i krew wydaje się więc idealną platformą pod jego przygody.
Tom otwierają Jonathan Hickman i Chris Bachalo w Anubis Rex, rozwijając ideę Moon Knighta, choć forma krótkiej opowiastki nie wyczerpuje tematu. Moim faworytem jest dzieło Benjamina Percy’ego i Venessy R. del Rey, skąpane w mistyczno-magicznych oparach, z gościnnych występem Doktora Strange’a. Erica Schultz z kolei sięga po osobowość Jake’a Lockley’a, który wydaje się niedoceniony w całej tej księżycowej triadzie. Jej historia, podobnie jak ta autorstwa Marka Guggenheima, ukazuje ten uliczno-heroiczny aspekt Moon Knighta. Podoba mi się też kosmiczna opowieść Ann Nocenti, choć tu jej wizja też zdaje się być ograniczona formą. O wiele lepiej w tej konwencji radzą sobie Chris Cantwell i Alex Lins.
Na przykładzie trójkolorowego Moon Knighta widzę pewną prawidłowość tej serii. Pierwszy tom o Loganie był lodołamaczem. Otwarciem ciekawej inicjatywy z przytupem. Później było nieco słabiej, ale nadal całość trzymała poziom. Tym większy, im ktoś bardziej lubi konkretną postać. Fani Deadpoola lepiej wchłoną album z nim niż z Carnage’em. I tak dalej. W moim przypadku jest tak z Moon Knightem, ale gdzieś w głowie obiektywny głosik piszczy mi, że cała seria gra w tej samej lidze, no może z lekką dominacją Wolverine’a.
Moon Knight doskonale dopasował się do wszystkich trzech kolorów. Chrisa Bachalo cenię zawsze, choć ograniczona liczba barw momentami dawała się tutaj we znaki. Najlepiej używa ich Vanessa R. del Rey, tworząc najmroczniejszą i najbardziej „moon-knightową” historię w tej antologii. Są jednak też artyści jak David Lopez czy Patch Zircher, którzy odbębnili tytułowy zamysł i wyraźnie mogłoby być lepiej. No i Jorge Fornes, po raz kolejny sprawnie portretujący przygody Księżycowego Rycerza i niezmiennie przypominający mi Davida Aję.
Moon Knight: Czerń, biel i krew to jak na razie ostatni album z cyklu. O ile oczywiście nie zaliczymy do niego zapowiedzianego przez Marvela albumu z Darthem Vaderem… Tymczasem album z Pięścią Khonshu przemówił do mnie bardziej niż te z Elektrą i Deadpoolem, choć obok świetnych opowieści pojawiają się tu shorty przeciętne. Niemniej Marvel zrozumiał, że Moon Knight to postać zasługująca na coś więcej niż druga liga i to jeden z tego wyrazów. Do podobnych wniosków doszedł i Egmont, bo zapowiedziany został album autorstwa Briana Michaela Benisa i Alexa Maleeva z ich najlepszego okresu, choć po cichu liczę w przyszłości też na jakąś klasykę.
Tytuł oryginlny: Moon Knight: Black, white and blood
Scenariusz: Jonathan Hickman,Murewa Ayodele, Marc Guggenheim, Benjamin Percy, David Pepose, Patch Zircher, Erica Schultz, Jim Zub, Ann Nocenti, Christopher Cantwell, Nadia Shammas, Paul Azaceta
Rysunki: Chris Bachalo, Dotun Akande, Jorge Fornés, Vanesa R. Del Rey, Leonardo Romero, Patch Zircher, David Lopez, Djibril Morissette-phan, Stefano Raffaele, Alex Lins, Dante Bastianoni, Paul Azaceta
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Mucha Comics 2023
Liczba stron: 152
Ocena: 75/100