Moon Knight by Brian Michael Bendis – recenzja komiksu

Obłęd jest zwykle przymiotem czarnych charakterów. Gdyby wziąć na tapetę plejadę łotrów Marvela, otrzymamy piękny przekrój chorób psychicznych i pomniejszych zaburzeń. Ale Dom Pomysłów nie lubi czerni i bieli, więc po dobrej stronie mamy takich gagatków jak choćby Punisher, Venom czy Moon Knight. Ten ostatni to najbardziej wielopoziomowy szaleniec, choć niezwykle produktywny w swej przypadłości. W Moon Knight Brian Michael Bendis i Alex Maleev przedstawiają niemal samodzielną przygodę Pięści Khonshu, choć owa „samodzielność” jest tu dyskusyjna.

Strona komiksu Moon Knight by Brian Michael Bendis

Moon Knight przenosi się na Zachodnie Wybrzeże. Za dnia kręci serial bezpośrednio związany ze swoją biografią, w nocy zaś sieje postrach w swych śnieżnobiałych fatałaszkach. Nie idzie mu najgorzej, dopóki na drodze nie staje prawdziwe zagrożenie. A wszystko za sprawą przypadkowego zdobycia głowy jednej z wersji Ultrona, która sama w sobie nie jest niebezpieczna, ale może być groźnie wykorzystana. A apetyt ma na nią sam Hrabia Nefaria. Na szczęście kiężycowy heros liczyć na pomoc kolegów po fachu. Ale czy aby na pewno?

Moon Knight nigdy nie należał do pierwszej ligi herosów Marvela. Nie dlatego, że nie dysponował odpowiednimi umiejętnościami, a raczej z powodu tego, że już po kilku minutach rozmowy z nim można było wyczuć, że coś z tym panem jest nie tak. Dla polskiego czytelnika jego obłęd objawiał się najczęściej poprzez rozbicie tożsamości na trzy różne osobowości. Tu stanowią one zewnętrzne mentalne wsparcie dla herosa. I to dosłownie mentalne, bo tylko on je widzi. Ale przynajmniej to nie byle kto. Kapitan Ameryka, Wolverine i Spider-Man doradzają mu w każdej sytuacji, nawet gdy u jego boku pojawia się jak najbardziej realna Echo, a zaplecze tworzy dla niego równie prawdziwy były agent S.H.I.E.L.D.. I jak nietrudno się domyślić – żaden z trojga dżentelmenów nie zachowuje się jak oryginał, a raczej jak wyobrażenie o nim po kilku spotkaniach. Niemniej zawsze to jakaś drużyna…

Strona komiksu Moon Knight by Brian Michael Bendis

Brian Michael Bendis był swego czasu najważniejszym scenarzystą Marvela. Spora część świata Ultimate, kilka crossoverów i wiele serii solowych oraz grupowych były jego wkładem w rozwój Domu Pomysłów. To, co było najlepsze w jego twórczości, to dialogi oraz umiejętne łączenie powagi z superbohaterskim etosem. Jego postaci były złożone i prawdziwe. Nie były to odklejone od realiów figury, które, zdawać by się mogło, jedynie błyszczały sprawiedliwością i praworządnością. Tytułowy bohater to dobry tego przykład. Moon Knight, pomijając już jego brak piątej klepki, to heros z niższej półki, ledwo radzący sobie ze swoją misją. Ale jego historia to świetna rzecz właśnie dzięki zburzeniu schematu doskonałości peleryniarzy i całej tej heroicznej banalności, przy jednoczesnym zachowaniu standardów świata Marvela. Na dodatek BMB znalazł miejsce na romans, równie jednak nieporadny jak reszta żywota Spectora.

Alex Maleev we współpracy z Bendisem dał światu fenomenalnego Daredevila i pomniejsze miniserie, jak ta ze Spider-Woman. Jeśli mieliście okazję poznać wspomniane dzieła, to Moon Knight by Brian Michael Bendis stoi na tym samym, wysokim poziomie. Cienie malują się tu gęsto i charakternie. Kolory są nieoczywiste i nawet śnieżna biel stroju herosa ma nieco przybrudzony ton. U Maleeva dobre są zarówno sceny cywilne, jak i trykociarskie, ale najlepiej mają się te łączące oba aspekty. Akcja dzieje się tu błyskawicznie i spokojna rozmowa często zamienia się w szarpaninę. Genialne są też okładki, ale to chyba norma u tego artysty.

Strona komiksu Moon Knight by Brian Michael Bendis

Egmont w ramach Marvel Classic prezentuje najczęściej kilkutomowe cykle, gdzie „klasyczność” nie ma górnej granicy. Moon Knight by Brian Michael Bendis to czasy sprzed Marvel NOW! i tymi albumami z Pięścią Khonshu, które już zostały u nas wydane. Spector nie wymyślił sobie jeszcze stylówki Mr. Knighta, ale jego szaleństwo jest równie wielkie. Przy czym nie jest to świr niebezpieczny, a kreatywny i odrobinę zabawny, biorąc pod uwagę finałową konkluzję. Cieszę się, że popularność tego bohatera rośnie, ale nie w tempie sugerującym, że dołączył do pierwszej ligi. Bliżej mu do ławek, na których siedzą zwykle Daredevil czy Punisher. Czekam na kolejne ruchy wydawcy w kwestii Moon Knighta, bo w jego biografii znajdzie się sporo dobrych klasyków, a i nowsze pozycje warte są poznania.


Okładka komiksu Moon Knight by Brian Michael Bendis

Tytuł oryginalny: Moon Knight by Bendis & Maleev – The Complete Collection
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Alex Maleev
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 288
Ocena: 85/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?