Międzywymiarowa Liga Sprawiedliwości działa, jak sama nazwa wskazuje, działa na skalę multiwersalną. I zwykle była epizodem przy okazji większych eventów, pozostawiając najwięcej roboty tej jedynej słusznej JL. Tym razem międzywymiarowy team musi sam wziąć na barki losy multiwersum. Z mroków powraca Darkseid, jak to on, z niszczycielskimi zamiarami. Jego potęga jest większa niż dotychczas, a zegar tyka. Ale czy aby na pewno to on jest największym złem? Duet Williamson/Culver sięga głęboko w historię DC, a do tego znajduje czas na typowe łubudu. Całość miejscami trzeszczy w szwach, ale nie na tyle, by nie spełniać swej roli wprowadzenia do wielkiego eventu.
Co lubię w takich historiach jak Międzywymiarowa Liga Sprawiedliwości? Czasem pojawia się ciekawa koncepcja wykorzystania postaci elseworldowych, takich, które zaliczyły niezły występ, ale tylko w alternatywnym świecie. A należy do nich flashpointowy Batman. Papa Wayne narobił co prawda zamieszania w Batmanie Toma Kinga, ale Williamson znalazł dla niego lepsze zastosowanie niż bycie po prostu złym Batmanem i zarazem ojcem oryginalnego Mrocznego Rycerza. Patchworkowy zespół, jakim jest Międzywymiarowa Liga Sprawiedliwości, zyskała dzięki niemu mroczny element, choć to nie jedyna postać, dla której Williamson i Culver odnaleźli odpowiednie miejsce. Finał komiksu przypomina nam o bohaterze z pierwszego z Kryzysów, który wówczas wydawał się jedynie ofiarą, nie zaś potencjalnym katem…
Ale żeby nie było za słodko, komiks ten to także zbiór bolączek swego gatunku. Przykład? Nadmierne przetwarzanie i odgrzewanie udanych zjawisk, co tutaj objawia się w postaci Batwoman, Która się Śmieje. Już oryginalny szczerzący się Gacek w finale Death Metal stracił swą pierwotną moc, a powielanie tego schematu i transformowanie na podobną modłę kolejnej postaci to po prostu piękny pokaz bezczelności wobec czytelnika. Jest jeszcze charakterystyczny dla DC ostatnich lat humor, który pojawia się nagle i w nieodpowiedniej sytuacji, swoisty komiksowy odpowiednik żarcików rodem z MCU. Do tego Międzywymiarowa Liga Sprawiedliwości to historia będąca wstępem do czegoś więcej, ale i sama właśnie miejscami do tego pretenduje. Czasami za bardzo.
Obecność kilku rysowników na łamach pięciu zeszytów tłumaczę sobie tym, że wydawca chciał ukazać różnorodność Multiwersum. I niech tak zostanie, tym bardziej, że nie ma co narzekać na ich dokonania. Najbardziej wpadły mi w oko prace Andrei Bressana, zawierające autorski charakter, przywodzący nieco na myśl komiksy z przełomu lat 80. i 90., niekoniecznie te superbohaterskie. Dobrze wygląda też akcja i brak oryginalnej Ligi daje twórcom pretekst do wprowadzenia większej różnorodności i nieprzewidywalności. Batman w animowanym świecie? Proszę bardzo. Brak tu zapadających w pamięć kadrów, ale w kilku momentach czułem się mile zaskoczony.
Międzywymiarowa Liga Sprawiedliwości: Preludium Mrocznego kryzysu to pozycja dla fanów współczesnego mainstreamu DC, czyli czegoś, na co zwykle narzekam. Tym razem jednak jest całkiem nieźle jak na komiks przygotowujący fundament pod coś znacznie większego. Jest wiele superbohaterskiej akcji na poziomie kosmiczno-międzywymiarowym. Jest jeden z ciekawszych składów JL. No i jest Darkseid, który w tym tomie jasno pokazuje, że nie jest „Thanosem DC”, a postacią z indywidualnym charakterem. Czekam na dalszy rozwój i próbę ustabilizowania rozhuśtanej konstrukcji, jaką jest DC Comics i mam nadzieję, że Mroczny kryzys czegoś na tym polu dokona.
Tytuł oryginalny: Justice League Incarnate
Scenariusz: Joshua Williamson, Dennic Culver
Rysunki: Brandon Peterson, Andrei Bressan
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 176
Ocena: 70/100