Luther Strode – recenzja komiksu

Motyw superbohatera został już wielokrotnie tak przerobiony, że główny bohater historii czasami nie jest ani „super”, ani tym bardziej „bohaterem”. Luther Strode Justina Jordana i Tradda Moore’a zaczyna się jak wiele historii z pelerynami. Mamy poczciwego normalsa, który pod wpływem tajemniczych czynników staje się superistotą. Ale im dalej w las, tym historia przebiega inaczej od klasyki o mocy i odpowiedzialności, choć pojawia się i strata i przeważające siły wroga.

Strona komiksu Luther Strode

Nie radioaktywny pająk ani magiczny pierścień z kosmosu, a zwykły poradnik o tytule „Metoda Herkulesa” sprawia, że chuderlawy Luther szybko przybiera na sile i masie. Szkolne łobuzy nie stanowią już zagrożenia, a on sam zdobywa serce atrakcyjnej dziewczyny. Przy tym wszystkim pozostaje dobrym chłopakiem, oddanym synem i kumplem. Ale czyż wielka moc to nie wielka odpowiedzialność? Bo o niej zapomina Strode, a bolesne przeżycia to dopiero początek epickiej przygody.

Pierwsza część historii to klasyczna geneza, niekonieczne tajna. Schemat zmienia się w chwilach osobistych strat bohatera. Luther nie wyciąga altruistycznych wniosków, nie dołącza do grona mu podobnych, bo ci okazują się przyczyną jego cierpień. W wizji świata Justina Jordana superludzie to istoty w większości podłe, korzystające ze swych darów w sposób egoistyczny i destrukcyjny. Autor zaczął z przytupem, wykorzystując nowy sposób na ukazanie bohatera/antybohatera, bez uciekania się do znanych wcześniej motywów popkulturowych. Kolejne części wpadają jednak w pułapkę swej efektowności.

Strona komiksu Luther Strode

Ale od początku. Podobni do Luthera ludzie istnieli od zawsze i często stanowili oś wielkich mitów, jak choćby Samson. I oczywiście Kain – protoplasta wszystkich superów. Nie tworzyli oni oficjalnie jednolitej organizacji, ale była to jakaś, dość szczególna, struktura. Luther ze swoim serduchem nie bardzo do nich przystawał, ani nie wpadł im w oko jako świeży narybek. Wojna musiała więc rozgorzeć. Justin Jordan nie tworzy grzecznych historii i poziom przemocy jest wysoki, choć oparty na fundamentach fabularnych. Mamy do czynienia z gniewnymi, złymi istotami o potężnej sile, a gdzie drwa rąbią… W pewnym momencie przysłania to sens wszystkiego. Zemsta? Walka z przedwiecznym złem? Ochrona swego życia? Dopiero niemal finałowe wydarzenia jakoś uspokoiły rozpędzoną fabułę, która po drodze straciła wiele ze swej początkowej głębi. Choć pewna bohaterka trzymała wszystko w ryzach.

Historia nie byłaby tym samym, gdyby nie miłość Luthera. Alternatywna dziewczyna imieniem Petra przez lata u boku swego siłacza zmieniła się w kogoś, przy kim Ellen Ripley i Sarah Connor to bojaźliwe panienki. To dobra, mocna kobieca postać, stanowiąca też papierek lakmusowy jakości komiksu. Im bardziej staje się ona lwicą, tym akcja wokół Strode’a nabiera znamion absurdu. Kolejni przeciwnicy, kolejne potyczki, kolejne zgony. I gdzieś tam jest jeszcze sens opowieści, ale jak wspominałem, wytracony na rzecz piąch, posoki i łubudu. Na szczęście za rysunki odpowiada ktoś, kto zapewne dorobi się za jakiś czas statusu legendy branży.

Strona komiksu Luther Strode

Opowieść wiele by straciła bez plansz Tradda Moore’a. Od czasu, gdy zaprojektował nowe wcielenie Ghost Ridera, jestem jego fanem. Artysta ten łączy tu ze sobą cartoonową plastyczność ze sporą dawką eskapistycznej przemocy i epickością kadrów godnych samego Supermana. Krew leje się tu w przemysłowych wręcz ilościach. Obrażenia, jakie zadają sobie strony walczące, są boleśnie odczuwalne, a wszystko przy tym świetnie wspomaga narrację Jordana. Moore nie zdołał zatuszować słabizn scenariusza, ale przynajmniej wyglądają one lepiej. I jeśli pojawi się kontynuacja, to nie wyobrażam sobie kogokolwiek na jego miejscu.

Luther Strode nie jest historią superbohaterską, choć mógłby nią być. Justin Jordan miał świetny pomysł na stworzenie superczłowieka, który walczy z czymś więcej niż z papierowymi łotrami i lokalną bandyterką. Trochę to opowieść o walce ze spaczonym systemem i niepoddawanie się jemu, pomimo ran wszelkiego typu, a trochę bezkompromisowa bijatyka. Album składa się z trzech części. Pierwsza jest najlepsza, a dwie kolejne to akcja, akcja i jeszcze raz akcja. No, może wykluczając samą końcówkę serii, gdzie historia nabiera barw innych niż krwista czerwień, jakby Jordan pospiesznie nadrobił to, co zaniedbał przez większość opowieści. Ale to nadal dobra rzecz, zwłaszcza dla fanów Invincible, Kick-Ass i podobnych im, nieszablonowych historii około-superbohaterkich.


Okładka komiksu Luther Strode

Tytuł oryginalny: Luther Strode: The Complete Series
Scenariusz: Justin Jordan
Rysunki: Tradd Moore
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Nagle Comics 2023
Liczba stron: 544
Ocena: 75/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?