Liga rusza w kosmos i szybko okazuje się, że jednak słychać w nim krzyki. Planeta zamieszkana przez rozdartą wewnętrznym konfliktem rasę Thorga okazać się może kolejną miejscówką, w której Liga Sprawiedliwości opromieni się w chwale zbawców. Ale czy aby na pewno? Każda strona ma swoją rację i jednotorowe działania ziemskich herosów nie są w stanie w pełni rozwiązać złożonego, cywilizacyjnego problemu. Historia ta to ładnie narysowana kosmiczna bitka, której w pewnym momencie zabrakło pary. Bez problemu można by poszerzyć jej format i nadać poważniejszych barw.
Druga część tomu opowiada o kosmicznej roślince zwanej Czarną Łaską. W jednej z historii pióra samego Alana Moore’a Superman dostaje się pod jej wpływ, a wizje przez nią zesłane na chwilę mieszają mu w głowie. Tym razem najmocniej obrywa Batman i w przypadku całej jego historii dałoby się stworzyć osobną opowieść, podczas gdy ponownie otrzymaliśmy tylko zajawkę tego, czym mogłaby być ta opowieść w rękach solidnego scenarzysty. Porównajcie sobie ją z tym, co wykreował Moore i dodajcie do tego fakt, że pod względem niespełnienia, żalu i innych niewesołych kwestii, Batman stanowi ciekawszy materiał na zestawienie z działaniem Czarnej Łaski. Zastanawia mnie czemu autorzy zdolni, jakimi są Simon Spurrier i Jeff Loveness, w obu przypadkach dali nam jakby szkielety ostatecznych wersji opowieści lub jedynie ich namiastkę. I gdzieś tam mogą majaczyć większe plany samego wydawcy, który nie życzył sobie ekscesów przed nadchodzącym Future State.
Liga Sprawiedliwości tom 7: Galaktyka grozy rysunkami stoi mocniej niż scenariuszem, ale rysownicy musieliby się naprawdę postarać, aby ich prace były gorsze. To miły dla oka standard w przypadku komiksu z herosami. Kolorowy i ciekawy w wydarzeniach poza Ziemią, a nieco mroczniejszy w wizji zesłanej przez Czarną Łaskę na Batmana. Aaron Lopresti i Robson Rocha ratują ten album od spadku w całkowitą przepaść.
Nie mam pojęcia dokąd zmierza Liga Sprawiedliwości. Niniejszy tom powinien być rozdawany jako gratis do porządniejszych albumów, bądź kolportowany za darmo niczym miejska prasa. Choć i wtedy istnieje ryzyko, że ktoś zrazi się do medium na zawsze. Oba przedstawione tu pomysły są potraktowane po macoszemu, bez chęci podarowania czytelnikowi czegoś więcej niż kolejnej liniowej historii z bohaterami w kostiumach. A wystarczyłoby niewiele, by album zapadł w pamięć, a już na pewno przynajmniej sam wątek wizji Batmana. Parafrazując Seksmisję – w tym przypadku Liga nie rządzi, nie radzi, a zdradza czytelnika swoją miernotą. Egmont zapewne będzie dalej wydawał tę serię, której poziom nie wzrósł znacznie nawet w czekającym nas runie Briana Michaela Bendisa. Liczę jednak, że polski wydawca w ramach DC Deluxe wyda coś bardziej wartościowego z tą ikoniczną grupą.
Tytuł oryginalny: Justice League vol.7: Vengeance is thine
Scenariusz: Simon Spurrier, Jeff Loveness
Rysunki: Aaron Lopresti, Robson Rocha
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 132
Ocena: 50/100