LastMan to jedna z tych wcale nie tak wielu serii, które z każdym kolejnym tomem zaczynają żyć własnym życiem, tworząc uniwersum, po którego meandrach sami twórcy uwielbiają się błąkać, często zbaczając z głównej ścieżki. Zaglądają w każdy zakamarek, przedstawiają nowe postacie, żonglują nie tylko czasem i przestrzenią, ale wręcz całymi gatunkami. I chociaż trzymamy w rękach już dziesiąty tom, to lektura cały czas jest dla mnie enigmą, a komiksu wciąż nie odkładam na półkę wcześniej niż przed przerzuceniem ostatniej strony.

Strona komiksu LastMan tom 10
Pewnie jesteście już trochę zmęczeni porównywaniem dzieła francuskich twórców do mangi, ale oni sami przecież doskonale zdają sobie sprawę ze wszystkich świadomie użytych inspiracji – do tego stopnia, że na ostatnich stronach LastMan tom 10 postanowili zamieścić krótki komiks obrazujący ich wycieczkę do Japonii i straszliwe skutki naruszenia równowagi wszechświata, spowodowanego przez ich dzieło. Zabawne, nieco wulgarne i bezpruderyjne miniaturki stanowią ciekawą przeciwwagę do przeważnie poważnego dania głównego i chętnie przeczytałbym coś dłuższego od tej ekipy twórców, ale utrzymanego w mocnej komediowej konwencji.
Tymczasem LastMan tom 10 w dużej mierze pełni funkcję… prequela. Po nowym rozdaniu dla serii, z którymi mieliśmy do czynienia w trzech poprzednich tomach, i po przedstawieniu nam dorosłych wersji wybranych bohaterów, wracamy do czasów, kiedy Marianne – matka Adriana, była adeptką kapłaństwa szkole walki. Rolą kapłanek było przydzielanie punktów walczącym zawodnikom, co wiązało się z pozostawaniem na skraju ringu i nie angażowaniem się w pojedynek. Niepokorna Marianne od zawsze chciała jednak walczyć, a jej ingerencja w jedną z potyczek zakończyła się jej wydaleniem z zakonu.

Strona komiksu LastMan tom 10
Historia Marianne z jej młodości odsłania kilka kolejnych kart i odkrywa wątki, które będą istotne w nadchodzących tomach, jak chociażby pochodzenie Elorny. Twórcy porzucają na moment wprowadzone niedawno klimaty science-fiction i skupiają się na charakterystycznych dla genezy serii wątkach fantasy, które moim zdaniem wypadają teraz jeszcze lepiej, niż na początku.
Trudno jest opisać słowami dynamikę serii, te sceny akcji, walki i sprawnie skonstruowanych dialogów. Dość powiedzieć, że napisanie recenzji takiej jak ta potrafi zająć dłużej niż sama lektura LastMan tom 10, ale nie traktujcie tego w żadnym wypadku jako zarzut – po prostu z tego typu dziełem mamy do czynienia i na pewno nie jest to wada. Od przegadanych, przepełnionych dymkami z nic nie wnoszącym ględzeniem przygód mamy inne komiksy.

Strona komiksu LastMan tom 10
Powiem więcej – wydaje mi się, że autorzy są z tomu na tom coraz lepsi, a warstwa graficzna nie nosi znamion pracy w pośpiechu. Przeciwnie – wydaje się pieczołowicie przygotowana, dopracowana i coraz bardziej angażująca. Jasne, jest to wszystko nieco odtwórcze i przemiksowane ze wszystkimi składnikami, jakie przyszły do głowy twórcom, ale całość jest nadal nader smacznym i strawnym daniem.
LastMan tom 10 nie zawodzi i myślę, że jesteście już fanami serii, w przeciwnych razie raczej nie czytalibyście recenzji dziesiątego albumu, prawda? W kategorii czysto rozrywkowego produktu opowieść Balaka, Sanlaville’a i Vivesa plasuje się dość wysoko i może nie zostanie moją ulubioną serią, może nie będę ponownie czytał jej kilkukrotnie z wypiekami na twarzy, to nie żałuję ani minuty poświęconej na lekturę.

Okładka komiksu LastMan tom 10
Tytuł oryginalny: LastMan vol. 10
Scenariusz: Bastien Vives
Rysunki: Bastien Vives, Michael Sanlaville, Yves Balak
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Non Stop Comics 2023
Liczba stron: 216
Ocena: 80/100
Piotr Pocztarek
Zastępca redaktora naczelnego PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.