Jeśli zdarzyło się Wam kiedyś czytać teksty Hilla, chociażby recenzowany niedawno u nas Gaz do dechy, wiecie już, że autor specjalizuje się w różnych obliczach grozy. Czasem mamy brutalny realizm, innym razem sporo magii i motywów nadprzyrodzonych. Kosz pełen głów należy akurat do takich dzieł, które łączą realistyczny, krwawy styl z odrobiną napędzającej fabułę fantastyki, ale w dawce akceptowalnej nawet dla przeciwników gatunku.
Komiks zaczyna się jak rasowa opowieść z dreszczykiem. June Branch spędza czas ze swoim chłopakiem Liamem, odbywającym praktyki w policji, oczywiście w małym miasteczku w stanie Maine (a jakże! Czego się spodziewaliście?). Lokalna społeczność rzadko styka się z wielką zbrodnią, ale akurat czterech bardzo groźnych przestępców wydostaje się na wolność i nie wiadomo, kiedy uderzą i komu może zagrażać wielkie niebezpieczeństwo. Z początku wydaje się więc, że Kosz pełen głów będzie opowieścią spod znaku home invasion. Okazuje się jednak nieco inaczej.
Oczywiście bandyci atakują naszą atrakcyjną bohaterkę i porywają Liama, ale dość szybko okazuje się, że młoda dziewczyna potrafi odwrócić rolę i z ofiary stać się drapieżnikiem. Szczególnie, że akurat wpada jej w ręce ogromny zabytkowy topów wikingów, który skrywa tajemniczą prastarą moc. Odcięte nim głowy nie umierają, wręcz stają się jeszcze bardziej gadatliwe, a ich dotychczasowy posiadacz zachowuje swoją świadomość, chociaż na swoje doczesne szczątki może co najwyżej spojrzeć z boku. Brzmi absurdalnie? I trochę tak jest, na szczęście Hill zadbał nie tylko o wiarygodne postacie, ale i o niezbędną odrobinę humoru.
Hill szybko wywraca fabułę do góry nogami. Okazuje się, że spokojne senne miasteczko skrywa wiele tajemnic, a ufać nie można prawie nikomu. Tu duży plus dla scenarzysty, że mimo dość oklepanych motywów próbuje zaskakiwać czytelnika i w większości przypadków mu się to udaje. Czasem tylko wpada w niezbyt potrzebny słowotok, przez co ostatnie zeszyty cierpią na nieco zaburzone tempo akcji. To jednak niewielki mankament, jeśli spojrzymy na Kosz pełen głów jak na całość.
Za warstwę graficzną komiksu odpowiada nieznany w Polsce włoski rysownik działający pod pseudonimem Leomacs. Jako że artysta, podobnie jak Hill, też jest fanem horrorów, w tym tych pulpowych, z klasy B, łatwiej było mu nadać opowieści kształtu. Rysunki są proste, ale czytelne. Leomacs nie stroni od ukazywania krwi i brutalności, twarzom potrafi nadać odpowiednią ekspresję, a kiedy trzeba, subtelnie podkreśla wdzięki June. Wszystkie części składowe opowieści tego typu są więc na miejscu, a jeśli dodamy do tego kolory niezwykle utalentowanego i doświadczonego Dave’a Stewarta, możemy mówić o naprawdę dobrze wyglądającym albumie.
Kosz pełen głów jest właśnie jak opowiadanie wyrwane z antologii grozy, albo film klasy B, który może w kinie nie podbiłby box office’u, ale kiedy wyjdzie na DVD lub wjedzie na Netfliksa, znajdzie swoją publiczność i zapewni wielu osobom niezobowiązującą rozrywkę przy piwie i chipsach. Hill i Leomacs serwują klasyczną opowieść, których pełno było w latach 80-tych, w których zresztą osadzona została fabuła. Nostalgiczne nawiązania do stylistyki i estetyki czasów minionych są obecne w aktualnej popkulturze coraz mocniej, a twórcy mają opanowane wszystkie narzędzia, aby je skutecznie zaserwować.
Kosz pełen głów to sympatyczna rozrywka i jako inauguracyjny komiks nowego imprintu wypada całkiem nieźle i zaostrza apetyt na więcej. W Hill House Comics ukazało się na razie pięć różnorodnych albumów tworzonych przez różne zespoły twórców, a my na start dostajemy pierwsze dwa i po cichu liczę, że ich sprzedaż będzie na tyle dobra, by Egmont nie tylko kontynuował ich wydawanie, ale też w przyszłości wszedł w inne komiksowe horrory.
Tytuł oryginalny: Basketful of Heads
Scenariusz: Joe Hill
Rysunki: Leomacs
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 184
Ocena: 80/100