Darkseid czasem porównywany jest do Thanosa. Kwadratowa gęba, budowa gdańskiej szafy i mordercze zapędy. Obaj poniekąd też kochają nawet to samo. O ile jednak Szalony Tytan „simpuje” za ucieleśnioną Panią Śmiercią, o tyle Darkesid bardziej abstrakcyjnie wzdycha za potęgą Antyżycia. W historii Starlina nie jest ono jednak konceptem, a świadomą istotą. Kimś, kto zagraża wszechrzeczy i nawet Pan Apokolips zaczyna zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa, co skłania go do sojuszu ze znienawidzoną Nową Genezą i ziemskimi herosami. Kosmiczna odyseja to nie kolejny taśmowy crossover z superludźmi stawiającymi czoła ogromnemu zagrożeniu. A przynajmniej nie tylko.
Jim Starlin ma serce do kosmicznych sag. Kosmiczna odyseja to nie powtórka z Kryzysu na nieskończonych ziemiach, choć obie historie zawierają wspólne elementy. Starlin nie skupia się na samym widowisku, kierując uwagę na bohaterów, a zwłaszcza ich słabości. Kojarzony dziś z dyscypliną Green Lantern/John Stewart tutaj jest krewkim arogancikiem, za co przychodzi mu słono zapłacić. Ciekawym przypadkiem jest też Orion, wychowany w pluszowych warunkach na Nowej Genezie rodzony syn Darkseida, potwierdzający, że geny zobowiązują. Kosmiczna odyseja to może nie opowieść ukazująca psychologię ludzi w kostiumach, ale pokazuje, że ich czyny to nie tylko szlachetności i cnotliwości.
Obaj twórcy w czasie tworzenia komiksu znajdowali się w interesującym punkcie swoich karier. Starlin był przed inną kosmiczną epopeją, jaką stać się miała Rękawicą nieskończoności i jej kontynuacje, a Mignola parę lat później dał światu Hellboya. Kosmiczna odyseja to więc nie wczesne dzieło wybitnych twórców, a pełnoprawna historia. Wprawdzie mniej znana niż ich późniejszy dorobek, ale godna tej samej uwagi. Wszak to kosmiczna batalia, w której bierze udział pełnoprawny demon… Album jest więc uzupełnieniem bibliografii obu twórców. Nad wszystkim dodatkowo czuwa też myśl artystyczna Jacka Kirby’ego, zarówno na poziomie scenariusza, jak i rysunków.
W Uniwersum DC według Mike’a Mignoli przekonaliśmy się, że artysta ten nie zawsze rysował w sposób znany z Hellboya. Tu jest podobnie, ale łatwo zauważyć, że Mignola to nie kolejny szeregowy twórca i wyrobnik, a rodząca się legenda. Kosmiczna odyseja to szczególny przypadek, bo rodzące się charakterystyczne elementy stylu rysownika łączą się z fundamentami, które lata wcześniej postawił Jack Kirby. Król wizualnie obecny jest w wielu kadrach, zwłaszcza w tych, gdzie pojawiają się pozaziemskie technologie i postaci związane z Czwartym Światem.
Kosmiczna odyseja to dzieło skierowane do tych, którym zbrzydły tasiemcowe serie, ale gdzie pojawia się niezobowiązująca przygoda napisana na poziomie niekrzywdzącym zdrowia psychicznego czytelnika. Jim Starlin i Mike Mignola zapewniają ją w pełni, przy tym składając hołd legendzie komiksu i przypominając, że świat DC to nie tylko Liga Sprawiedliwości i im podobni. Ciekawie jest też zobaczyć Darkseida, który na chwilę przestaje być mrukliwym złolem z rękami założonymi za plecy i ponurą miną. Egmont w ramach DC Deluxe stawia niekiedy na nieoczywiste pozycje, które poziomem wcale nie ustępują kultowym historiom z uniwersum DC.
Tytuł oryginalny: Cosmic Odyssey
Scenariusz: Jim Starlin
Rysunki: Mike Mignola
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 208
Ocena: 80/100