Pogodzenie życia zawodowego z życiem prywatnym nie jest łatwe. A jeśli do pracy nie idzie się pod krawatem lub w drelichu, a w trykocie, a miejsce pracy jest niekiedy oddalone o więcej niż godzinę jazdy, to kryzys jest tylko kwestią czasu. Ukochana Marka jest w zaawansowanej ciąży i mimo posiadania specjalnych zdolności obecność partnera byłaby wskazana. To, jak bardzo, podkreśla nagły incydent, niemal doprowadzający do złych wydarzeń. A jeśli już o nich wspomniałem… Mark ma okazję przekonać się, że jurność kobiet jego nacji to zagrożenie większe niż gniew mężczyzn i szereg przeciwników, z którymi dotąd się mierzył. Powyższe wydarzenie najtrafniej pokazuje, gdzie na skali komiksu superbohaterskiego i jego kontrowersji mieści się Invincible.
Robot w każdym calu jest postacią godną uwagi. Człowiek uciekający się do ogromnych podłości, nawet wobec ukochanych mu osób, jest postacią udręczoną, dostrzegającą rzeczy, które umykają reszcie trykociarzy. Kirkman z jego pomocą szokuje, czego dowodem jest atak na ciężarną Eve czy toksyczna relacja z Monster Girl. Gdzieś zapala się czerwona lampka ostrzegająca, że autor może uciekać się do widowiskowych skandali, ale przed wydaniem takiej opinii coś mnie powstrzymało. Scenarzysta zbliża się umiejętnie do pewnej granicy, którą może sobie przekraczać DC i Marvel, a nie autorski cykl z Image, ale w ostatniej chwili zawraca, pokazując swą wyższość obu wydawcom.
Gdzieś tam na drugim, a nawet dalszym planie widzimy niegdysiejszego imperatora Tharrga, wielkiego wojownika swego ludu, czemu daje dowód dość krwawy pokaz, a forma, w jakiej jest to przedstawione, pokazuje kolejny pozytywny aspekt twórczości Kirkmana. Invincible to superbohaterska akcja w dojrzalszym wydaniu, a owa dojrzałość to nie tylko przełamywanie gatunkowego tabu, ale też nie zaniedbywanie scenariusza. Autor nie porzuca postaci i wątków, choć nie ma zamiaru udawać, że jego dzieło to tylko i aż dobra rozrywka dla bardziej wymagającego czytelnika, znudzonego nieco powtarzalnością, ale nie chcącego wyjść poza świat herosów.
W recenzjach kilku poprzednich tomów trochę marudziłem na Invincible’a, ale dziesiąty tom pokazuje, że Kirkmanowi nie brakuje pomysłów. I to takich bez uciekania się w kryzysowe i nieskończone fabularne twisty. Nadal jest brutalnie, bez cenzury i z pewną dozą psychologii. Narracja, jaką prowadzi twórca Żywych trupów, ma też spory potencjał filmowy i ciężko jest to zepsuć. Ale już nie takie perełki tonęły w odmętach fanaberii nieudolnych reżyserów i mam nadzieję, że animowana adaptacja od Amazona zachowa siłę oryginału. Jedenasty tom jest kwestią czasu i byłoby świetnie, gdyby Egmont wydał dwa finalne albumy co najmniej w takim tempie, jak dotychczas. Początkowo wydawało mi się ono maratońskie, ale na tym etapie nawykłem do niego i zmiana częstotliwości byłaby nieprzyjemna. A poza tym – kto wie? Może Egmont rozpocznie inną serię z Image, rzucając rękawicę konkurencji wyspecjalizowanej w wypuszczaniu ciekawych tytułów z tej stajni w niemałych ilościach.
Tytuł oryginalny: Invincible The Ultimate Collection Vol. 10
Scenariusz: Robert Kirkman
Rysunki: Ryan Ottley
Tłumaczenie: Agata Cieślak
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 304
Ocena: 80/100