Wszystko zaczyna się od mętnego proroctwa i pradawnej bestii zwanej Czarnym Psem, która może doprowadzić do Apokalipsy. Constantine, mimo swego wrednego charakterku, zbiera siły i sojuszników, by jej zapobiec. Jednak okazuje się, że wszystko ma się zgoła inaczej i swymi działaniami John dolewa jeszcze oliwy do ognia. Ale to nie koniec kłopotów, zwłaszcza dla bohatera, który przekonuje się, że magiczna moc jest w Constantine’ach silna, szczególnie jej mroczna strona. Pojawiają się starzy i nowi wrogie, ale nie do końca wiadomo, kto jest teraz kim.
Hellblazer by Mike Carey tom 2 zawiera w sobie dwusetny numer serii, który należało jakoś uczcić. Gdyby seria opowiadała o kolorowym herosie, zapewne otrzymalibyśmy laurkowy i pokrzepiający powiększony zeszyt. Carey zamiast tego daje nam wariancje na temat możliwych miłosnych losów Johna. Bohater nie jest w nich samotnikiem skaczącym z kwiatka na kwiatek, a ustatkowanym na różne sposoby obywatelem. Każda z tych relacji rodzi inne owoce. Takie, które nie tylko nie padły daleko od jabłoni, ale na dodatek okazały się zatrute. Krótko mówiąc – jeśli myślicie, że Damian Wayne to wredny potomek, to radzę poznać nowe pokolenie Constantine’ów.
Mike Carey w tym albumie rozwija skrzydła i zbiera obfite plony z ziaren, które zasiał. Wydarzenia po sobie następujące powoli podpalają grunt pod nogami maga, a wszystko ładnie zazębia się z jego dawnymi dziejami. Wyjątkowo dobrze scenarzysta radzi sobie z elementami grozy – nawiedzona gromadka, w której sidła wpada John, jego tajemniczy pomagier czy zbiorowe szaleństwo nasuwające mi skojarzenia z pierwszym tomem Sandmana. Wszystko to sprawia, że album trzyma się ram cyklu, nie jest kalkowaniem poprzedników, a świeże pomysły pchają fabułę do przodu.
Marcelo Frusin to twórca zasłużony dla Hellblazera w stopniu równym Steve’owi Dillonowi. I chyba dość już o nim napisałem w recenzjach poprzednich tomów. Tym bardziej, że tu dość jasno świeci gwiazda Leonarda Manco. Rysownik ten to mistrz w tworzeniu odpowiedniego nastroju. Bywa piekielnie, grobowo, mrocznie, ale w chwilę potrafi dać czytelnikowi lżejsze kadry wręcz proszące się o gościnne wystąpienie ładnego herosa. Przede wszystkim oddaje charakter Constantine’a, człowieka będącego na „ty” z większością pierwszoligowych superbohaterów, ale ledwo wiążącego koniec z końcem. Szarzyzna, uliczny brudek i gęby rodem z kryminalnej kartoteki – oto realia życia Johna Constantine’a.
Hellblazer by Mike Carey tom 2 podtrzymuje moje zainteresowanie dalszymi losami maga z Liverpoolu. Podoba mi się standard historii najdłuższej serii Vertigo, który, choć zmienia wydźwięk w rękach różnych autorów, nie jest modyfikowany pod publiczkę i sprzedażowe trendy. I może właśnie w tym tkwi sukces cyklu. To pole do artystycznego popisu, ale w ramach jasno określonych reguł. Trzeci tom w pełni pokaże, jaki ślad na życiorysie Constantine’a odcisnął Mike Carey, ale już teraz wiem, że nie musi on chylić głowy przed poprzednikami.
Tytuł oryginalny: Mike Carey Presente Hellblazer Volume 2
Scenariusz: Mike Carey
Rysunki: Steve Dillon, Marcelo Frusin, Chris Brunner, Leonardo Manco
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 440
Ocena: 90/100