Hellblazer by Jamie Delano tom 1 – recenzja komiksu

Egmont wydaje Hellblazera skupiając się na konkretnych autorach. Teraz przyszedł czas na Jamiego Delano, artystę, który przejął postać Johna Constantine’a bezpośrednio po jego debiucie w Sadze o potworze z Bagien. Echa starcia z Brujerią wciąż rozbrzmiewają, a pewne nieścisłości, napomknięte u innych autorów, zostają wyjaśnione. Hellblazer by Jamie Delano tom 1 to świetny start, ale znajdziecie w nim wszystko to, co pokochaliście w poprzednio wydanych u nas albumach.

Strona komiksu Hellblazer by Jamie Delano tom 1

Grzechy pierworodne to zbiór, którego tytuł mówi sam za siebie. Luźno nawiązujące do ludzkich słabości opowieści pokazują szeroki wachlarz działań, gdzie obok ratowania świata przed insektoidalnym demonem John mierzy się z diabelską stroną socjety. To świetny start solowego cyklu, ujawnia bowiem wszystkie składowe głównego bohatera. Skłonność do fatalnych miłostek, od których bardziej pechowe są jedynie jego przyjaźnie. Buńczuczność procentującą konfliktem z demonami wagi ciężkiej czy wreszcie ta dziwna mieszanina moralności z podłością, wpędzająca go zarówno w kłopoty, jak i z nich go wyciągająca. Oczywiście wszystko, co jest tu pokazane, składa się na większe zamieszanie…

Hellblazer by Jamie Delano tom 1 jest idealnie zrównoważony pod względem ilości treści nadnaturalnych i tych boleśnie realistycznych. Delano to człowiek nieprzepadający za premier Thatcher, więc łatwo wywnioskować jego poglądy, manifestowane jednak w umiarkowany sposób. Mamy tu potępienie zagranicznych eskapad wojennych USA i ich skutków, nacjonalizmu w wydaniu kibolskim, zamkniętych organizacji parareligijnych i samego chrześcijaństwa w skrajnym wydaniu. Co przewija się zresztą przez całą serię. Tym samym Hellblazer nie jest dla ludzi o delikatnych uczuciach religijnych, choć tu ich obraza jest bardziej krytyką niż waleniem w nie z ciężkiego kalibru, jak choćby u Ennisa.

Strona komiksu Hellblazer by Jamie Delano tom 1

Nie mogę tu przy okazji nie porównać runu Delano, pierwszego solowego scenarzysty Hellblazera, z jego następcami. Najbliższy jest mu Garth Ennis, który jednak w swoim runie postawił na szczególne dla siebie zabiegi fabularne i cierpkie dla niektórych smaczki, które ewoluowały w pełni dopiero w późniejszych latach. Niedaleko od Delano odchodzi też Warren Ellis, który jednak nie rozwinął w pełni skrzydeł. Z kolei run Briana Azzarello z jednej strony porusza się w podobnych obszarach, a z drugiej gdzieś odbiega i gdybym miał wskazać kolejność czytania przygód Constantine’a to stawiałbym po prostu na chronologię, a nie sympatię do poszczególnych autorów. I to między innymi z powodu opisanych niżej wydarzeń.

Newcastle dla Constantine’a jest tym, czym Crime Alley dla Bruce’a Wayne’a. Punktem przełomu, w którym z rebelianckiego domorosłego maga stał się poważnym zawodnikiem, igrającym z prawdziwymi potęgami. Scenarzysta przedstawia nam te wydarzenia w formie retrospekcji, uzupełniając życiorys nie tylko głównego bohatera, ale i jego bliskich. Dostajemy solidną opowieść grozy, która ma swoje konsekwencje wiele lat później i nawet, jak i one wygasają, to pamięć o tragedii jest ciągle żywa.

Potwora z Bagien i Constantine’a łączy dość szorstka przyjaźń, za który to surowy stan odpowiada w sporej mierze angielski mag. Tym razem to Żywiołak zachowuje się jak zimny drań i wciąga Johna w swoje plany. Co prawda tylko uprzedza jego zamiary, a i sam charakter owych wydarzeń nie należy do nieprzyjemnych, ale pokazuje, że zielony flegmatyk również potrafi okazać się podły. Historia pokazuje też, że Delano trzyma się blisko tego, co stworzył Alan Moore, ale też klimatu świata Vertigo tamtej epoki, których serie pięknie się ze sobą przenikały.

Strona komiksu Hellblazer by Jamie Delano tom 1

Mianem oldschoolowych określić można rysunki zarówno z lat 60, jak i 90, choć niektórzy zapędzają się nawet ponad rok 2000. I owszem, taki Kirby czy Ditko to staroszkolna klasyka. Ale już Alcala czy Veitch, pokazujący tu swój kunszt, to bliższa współczesności twórczość, aczkolwiek będąca w jakimś stopniu przeszłością. Hellblazer by Jamie Delano tom 1 pod względem wizualnym z wiadomych względów bliski jest bagniakowej sadze Moore’a, ale czuć tu też pewien powiew Sandmana. Może to przez okładki Dave’a McKeana? A może dzięki mrocznej atmosferze splatającej się z brudną rzeczywistością, przez co będącej jeszcze bardziej namacalną? W każdym razie kadry z owadzim demonem, oniryczną wizją końca świata czy wizytą Nergala u Johna w szpitalu nie znają litości dla strachliwego serca.

Hellblazer by Jamie Delano tom 1 chyba najbardziej dopasował się pod moje gusta. Bliżej mu do dawnego Vertigo niż pozostałym albumom, ale widać wyklarowanie się sylwetki Constantine’a, jakiego znamy z późniejszych opowieści. Mimo iż to początki solowej serii, to nie uraczymy tu śmiesznostek, mogących być kpiną dla następców Delano, a wprost przeciwnie. Autor umacnia podwaliny postaci, tworzy serię doskonałych historii i najlepsze jest to, że to dopiero pierwszy tom. I kto wie? Może Egmont dorzuci po tej trylogii coś od innych autorów?


Okładka komiksu Hellblazer by Jamie Delano tom 1

Tytuł oryginalny: Jamie Delano presente Hellblazer
Scenariusz: Jamie Delano, Rick Veitch
Rysunki: Alfredo Alcala, John Ridgway, Rick Veitch, Mark Buckhingham
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik

Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 424
Ocena: 90/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?