Opowieść zaczyna się ukazaniem okoliczności awarii reaktora w Czarnobylu. Radiacja odczuwalna jest w kościach od początku i nie spada do końca, bo wielkim złym tej historii jest osobnik, któremu jest ona bliska. A wszystko zaczyna się w upalnym Meksyku, gdzie Logan i Havok wybrali się na małą eskapadę. Obaj nie przypuszczają nawet, że znaleźli się na celowniku sowieckich służb i niebawem poznają na własnych skórze miłość Mateczki Rosji. Panowie zostają rozdzieleni i mimowolnie zaczynają przygodę nietypową jak na superbohaterskie ikony.
Komiks powstał pod koniec lat 80, gdy czarnobylska katastrofa była świeżym tematem, a Związek Radziecki, choć chwiejny jak jego żołnierze po udanym szturmie, wciąż trzymał się na nogach, rzucając cień na wschodnią Europę. Zimnowojenne napięcie opadało, ale Walter i Louise Simonsonowie oparli swą fabułę na starciu ze złymi Ruskami. Głównym złolem jest tu niejaki Stopiony, osobnik o gębie plastelinowego ludzika i atomowym potencjale, lecz potrzebujący pewnych właściwości Alexa Summersa. Pomocą służy mu famme fatale Kwark, która okręca sobie wokół palca kochliwego Havoka i z Meksyku rusza z nim w podróż na wschód Europy. I choć nasza ojczyzna występuje tu symbolicznie, to sam fakt jej pojawienia się i to w czasach, gdy była przybudówką Związku Radzieckiego, jest wartym odnotowania akcentem.
Tytułowy duet od początku mnie intrygował. Obaj panowie lepiej dogadaliby się z Cyclopsem, z którym łączą ich silne więzi. Złożenie takiego tandemu przez Simonsonów okazało się nie tylko ruchem logicznym fabularnie, ale i porywającym lepiej niż bardziej oczekiwana kombinacja. Havok to ładniutki naiwniak w trykocie, który sprawdzi się w walce z czymś wielkim z kosmosu, ale nie czuje kłopotów, gdy kompletnie nieznana mu ślicznotka wodzi go za nos i ciągnie na koniec świata. Logan to człowiek, co ciął już niejedno i któremu praca wywiadowcza również nie jest obca. Tu pojawia się esencjonalny Rosomak, skłonny do bójki, popitki i wpadania w bitewny szał. Mamy więc duet oparty na kontrastach, ale nie tak oczywistych jak Superman/Batman. Historia koncentruje się nie na samych bohaterach, a wątku atomowym i realiach politycznych. Nie nazwałbym tego otwartym komentarzem do ówczesnych realiów, ale przenikają one silnie w treści komiksu.
Jon J. Muth i Kent Williams podzielili się bohaterami. Muth wziął pod swe skrzydła Havoka, wypełniając strony komiksu nieostrymi, momentami nierzeczywistymi kadrami, na których Alex i rudowłosa piękność podróżują ku Sojuzowi. Technika Mutha świetnie pasuje do okoliczności. Summers, uwiedziony przez Scarlet/Kwark, zdaje się lunatykować i dopiero otwarte starcie z zagrożeniem uświadamia mu, w co się wpakował. Kent Williams, odpowiadający za historie z Wolverinem, tworzy bardziej krwawe i brutalne rysunki, gdzie czasem gości groteska i przerysowanie. Panowie to nie liniowi rysownicy, których spotkać można w popularnych seriach komiksowych. Jeśli miałbym porównać ich prace z kimś bardziej udzielającym się w Marvelu, byłby to Bill Sienkiewicz i to z dzieł pokroju Elektra Assasin, komiksu zbliżonego zresztą tematyką.
Marvel Limited to ekskluzywne wydania w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie chodzi tylko o format i wszelkie technikalia, ale też dobór tytułów. O ile Przedwieczni i zapowiedziany Doktor Strange od Stana Lee i Steve’a Ditko to złote standardy, będące czystą historią komiksu, o tyle już Havok i Wolverine: Stopieni to komiks bardziej niejednoznaczny, skierowany do odbiorcy wymagającego więcej niż akcja popularnych serii. Wydanie go w takim formacie jest zdecydowanie uzasadnione, bo prace Mutha i Williamsa to nie jakaś tam liniowa produkcja, a prawdziwy artyzm, uszlachetniający wystarczająco już dobrą historię Simonsonów. Do tego jest to nieśmiałe światełko na pozycje w ramach tej linii wydawniczej niebędące absolutną, podręcznikową wręcz klasyką. Czy warto? Jak najbardziej, choć trzeba się przygotować, że Havok i Wolverine: Stopiony to nie komiks typowy dla swojego gatunku.
Tytuł oryginalny: Havok & Wolverine: Meltdown
Scenariusz: Walter Simonson, Louise Simonson
Rysunki: Jon J. Muth, Kent Williams
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 224
Ocena: 80/100