Komiks startuje na pełnych obrotach od rozważań na temat Hala Jordana, postaci będącej stałym członkiem superbohaterskiej ferajny i nieoficjalnym prymusem wśród Zielonych Latarni, ale też masowym mordercą i kolejnym wcieleniem Spectre’a. Morrison ujmuje wszystkie aspekty pierwszego ziemskiego Lanterna w interesujący sposób, silnie wiążąc je z jego prywatną naturą. Do tego dochodzi zmiana pokoleniowa na stanowisku zwierzchników Korpusu i batalia ze spaczonymi wersjami Latarni z Qward. Wszystko podane w gęstej atmosferze weird SF, choć ta definicja dla Green Lantern tom 4: Ultrawojna jest zbyt ogólna.
Hal odwiedza też planetę, gdzie klimat SF odpływa na rzecz fantasy. Sir Hal, rycerz zielonej lampy, okazuje się być bohaterem planety Athoomora, zatrzymanej jeszcze przez Abin Sura na poziomie niekończącego się średniowiecza z całym magiczno-heroicznym osprzętem. Przy okazji scenarzysta daje łupnia w nos przemysłowi popkulturowemu, przetwarzającym klasycznych bohaterów w swoje wynaturzone i udziwnione wersje. Jakby w cieniu całej opowieści pojawia się też krytyka komiksowych eventów jako idei napędzającej światy superbohaterów, choć sam autor używa właśnie motywu ostatecznego kryzysu bez cienia skrępowania.
Przy całym zalewie artystycznych wizji Morrison pozostaje wierny kilku kliszom. Jedną z nich jest wizerunek ostatniego sprawiedliwego gliny, który buntuje się przeciw nierozgarniętym przełożonym. Hal jako taki jest więc narwanym typem, podatnym na liczne emocje i posiadającym niezwykle słabą siłę woli wobec pięknych niewiast. I tu pojawia się dość ciekawa historia związana z alternatywnym, nieco matriarchalnym wszechświatem i postacią Star Sapphire, gdzie archetyp walecznego macho zostaje obśmiany, a życie uczuciowe Jordana komplikuje się jeszcze bardziej.
Morrison pewnie nie zdziałałby tyle, gdyby nie wtórował mu Liam Sharp, człowiek-orkiestra, dobrze odnajdujący się zarówno w mrocznym surrealizmie, jak i pop arcie czy klimatach heroic fantasy w stylu Franka Frazetty. Strona wizualna definiuje charakter komiksu i aby najlepiej zrozumieć postać Green Lanterna w tej interpretacji, wystarczy zestawić go z jego bardziej superbohaterskimi przygodami. Odnajdziemy elementy wspólne, ale Sharp idzie o wiele dalej niż inni. Przeciwnicy z Qward czy tutejsze wcielenie Hammonda to ledwie dwa skromne przykłady, jak klasyczne motywy ze świata Latarni zostały przełożone na język Morrisona i Sharpa.
Grant Morrison nie byłby sobą, gdyby jego interpretacja klasycznego herosa była wyłącznie dobrym czytadłem. Jego dzieła najczęściej różnią się od tego, co tworzą inni, a Green Lantern jego pióra dołącza do jego mocno autorskich interpretacji X-Men czy Batmana. Choć w tym przypadku nie mogę pozbyć się wrażenia, że omawiany tytuł jest boleśnie niedoceniony… Niemniej dobrze, że Egmont wydał tę serię, a jeśli ktoś chce więcej Green Lanterna, niech poczeka na Wojnę z Korpusem Sinestro. Tymczasem Szalony Szkot zrobił sobie urlop od komiksów i mam nadzieję, że nie odwróci się ostatecznie od tego medium, jak uczynił to Alan Moore.
Tytuł oryginalny: The Green Lantern Season Two Vol.2: Ultrawar
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Liam Sharp
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2022
Liczba stron: 168
Ocena: 85/100