Czarna Stodoła wyleciała w powietrze. Ale jak bywa z wielkim złem w horrorach, jego eliminacja nie oznacza końca kłopotów. Monstrum związane z budynkiem, zamiast odejść w zapomnienie, rozochociło się w najlepsze, stając się zagrożeniem nie tylko dla piątki bohaterów. A ci rozrzuceni zostali po różnych wariantach Gideon Falls, które po bliższym im się przyjrzeniu pokazują skalę wydarzeń daleką od prostej batalii freaka w masce, księdza i sojuszników z wyszczerzonym potworem.
Dla fana teorii multiwersum w popkulturze ten tom będzie czystą frajdą. Dostajemy bliższe spojrzenie na Gideon Falls w wersji dystopijnie orwellowskiej, cyberpunkowej, steampunkowej, a nawet w wersji westernowej. Co prawda Lemire najwięcej czasu poświęcił pierwszym dwóm z wymienionych, ale sam fakt przerzucania bohaterów między różnymi uniwersami rozpędza fabułę, nie gubiąc przy tym jej sensu. Rzecz jasna to coś zupełnie innego niż wojaże herosów, ale prędkość wydarzeń wcale nie ustępuje peleryniarskiej klasyce.
Kilka słów o bohaterach. Kolejny raz, ale na tym etapie to konieczne. Ojciec Fred w piątym tomie jaśniej prezentuje się jako nieszablonowy kapłan, który posiada jednak pewną charyzmę, a na pewno ducha walki. Ojciec i siostra „Nortona”, z brodatego fana teorii spiskowych i twardej policjantki z prowincji, transformowali w postaci o ludzkim wnętrzu. Nadal zagadkową pozostaje dla mnie pani doktor, której historia jest dość zapętlona. No i sam Norton/Daniel. Na początku uważałem go za ofiarę całego zła, lecz powoli przestaję w nim dostrzegać niewinną owieczkę.
Nie jestem jednym z tych czytelników, którzy ślęczą nad jednym dziełem tygodniami, niby to się delektując, a naprawdę tylko przeciągając leniwie lekturę, by w finale zapomnieć, o czym była. Gideon Falls czytam z kolei piekielnie szybko, czym sam się zaskakuje, bo Lemire tworzy miejscami gęstą atmosferę, a Andrea Sorrentino ma rozmach i wyobraźnię nieskrępowaną kwadratowymi kadrami. To kolejny plus tego tytułu. Przy całej grozie, psychodelii i innych składowych to opowieść łatwo przyswajalna. Lemire nie wrzuca nas do kotła narracyjnej melasy, zatrzaskując przy tym pokrywę, a pozwala swobodnie wędrować po autorskim wieloświecie bez potknięć i przesytu.
Eisnery są rozdawane z większym rozsądkiem niż Oscary czy Złote Globy. Nie śledzę większości tytułów, które nimi wyróżniono, z oczywistych powodów, ale Gideon Falls to laureat w pełni zasłużony. Lemire używa znanych schematów, jak nawiedzone miejsce, demoniczne zło z innego świata czy motyw multiwersum, pokazując, że zawsze można stworzyć z nich coś inspirującego. Nie wspominając o tym, co wyczynia Sorrentino, który co krok wyprzedza samego siebie. Następny tom to jednoczęściowy finał serii i przyznam, że absolutnie nie mam pojęcia, co zaserwuje nam kanadyjski scenarzysta. Natomiast już teraz wiem, że Gideon Falls to tytuł wart stawianych mu pomników i oby ten duet autorski na nim nie poprzestał.
Tytuł oryginalny: Gideon Falls Vol. 5: Wicked Worlds
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Andrea Sorrentino
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Mucha Comics 2021
Liczba stron: 120
Ocena: 85/100