Recenzując wiele miesięcy temu poprzedni tom, zachwycałem się tym, że seria nie zwalnia i nie obniża poziomu. Jednak podczas lektury Giant Days tom 8 – Widzimy się tam, gdzie zawsze po raz pierwszy dostrzegłem delikatne zmęczenie materiału. Wkradło się ono nieśmiało w różne płaszczyzny komiksu, opanowując kilka aspektów – od głupkowatych zachowań poszczególnych bohaterów, poprzez wyraźnie słabszy humor czy porzucenie i nie kontynuowanie tych wątków, które mogłyby być najciekawsze. To nie pęknięcia, ale zauważalne rysy na praktycznie nieskazitelnym dotąd szkle.
Nie skupiajmy się jednak na negatywach, bo o Giant Days tom 8 – Widzimy się tam, gdzie zawsze wciąż można powiedzieć sporo ciepłych słów. Weźmy na przykład marginalizowaną ostatnio postać Daisy, która obecnie całkiem niespodziewanie wybija się znów na pierwszy plan. A wszystko za sprawą jej stosunkowo nowego, burzliwego homoseksualnego związku z niejaką Ingrid. Przyjaciółki Daisy nie przepadają za jej partnerką, co doprowadzi do dość poważnych starć między dziewczynami.
Uwielbiam sposób, w jaki scenarzysta John Allison ukazał naturę związku Daisy i Ingrid. Homoseksualna relacja dojrzewała powoli, została potraktowana poważnie, poświęcono jej dużo miejsca – zupełnie inaczej, niż w wielu komiksach, w których wątki LGBT muszą się pojawić bo tak wypada, traktowane są wiec po macoszemu i maksymalnie spłycane, co w mojej ocenie w ostatecznym rozrachunku bardziej szkodzi, niż pomaga. Allison pokazał, jak powinno się takie wątki zarysowywać, by wyglądały tak, jak na to zasługują – naturalnie.
W serii wciąż dzieje się sporo, nawet jeśli kolejne pomysły na fabułę są nieco słabsze i niespecjalnie posuwają opowieść do przodu. Najciekawiej wypada swoisty trójkąt miłości i przyjaźni pomiędzy Esther, McGrawem i Emilią, który może przyczynić się do rozbicia paczki przyjaciół. Jestem ciekaw, co wydarzy się w kolejnym tomie i czy drogi dziewczyn kompletnie się rozejdą. Do tej pory było to przecież esencją całej historii.
Cieszy fakt, że seria nie zmieniała swojego oblicza wizualnego. Max Sarin wciąż bawi i zaskakuje swoimi rysowniczymi patentami, potrafi rozśmieszyć, a jej prace mają w sobie lekkość, nutkę szaleństwa i dynamikę. To bardzo dobrze, że nawet jeśli serii zdarzy się chwilowe potknięcie, możemy liczyć na pewne stałe elementy, które prezentują niezmiennie wysoki poziom.
Koniec końców Giant Days tom 8 – Widzimy się tam, gdzie zawsze to wciąż interesująca opowieść o obliczach codzienności dorastających dziewczyn i chłopaków, chociaż teraz to przecież ludzie, którzy wkroczyli już w dorosłość i rozpoczęli życie studenckie. Jest w niej naprawdę dużo humoru, ale kiedy trzeba, twórcy potrafią uderzyć w poważniejsze tony, przez co opowieść jest dokładnie taka, jaka być powinna – słodko-gorzka, jak samo życie. I nie zamierzam ganić serii za to, że niniejszy tom jest chyba najsłabszy z dotychczasowych. Poprzednie odsłony stały bowiem na tak wysokim poziomie, że nic nie jest w stanie zmienić mojej opinii o Giant Days.
Tytuł oryginalny: Giant Days vol. 8
Scenariusz: John Allison
Rysunki: Max Sarin
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Wydawca: Non Stop Comics 2021
Liczba stron: 112
Ocena: 65/100