Szkarłatne Maski to szczególna grupa w Domu Slaughterów. To skrybowie, kronikarze, ludzie zajmujący się historycznym zapleczem całej organizacji, rzadko pojawiający się w terenie. Jednym z nich jest Edwin Slaughter, tkwiący bez przerwy z głową w dawnych dziejach swej organizacji. Nie jest dane mu mierzyć się z bestiami, ale nadchodzi moment, w którym musi wyjść ze swojej biblioteki i zmierzyć się ze potworem o iście mitycznych rozmiarach i potędze.
Dom Slaughterów bez Coś zabija dzieciaki nie miałby szans zaistnieć. To historia Erici nadała wszystkiemu pędu, ale wcale nie oznacza to, że mamy do czynienia z spin-offową przylepą. Drugi tom ukazuje historię pozbawioną całego tego show z polowaniem na potwory. Nie brakuje tu w kilku momentach akcji, ale to raczej wypadkowa bardziej statycznych wydarzeń, niż istota historii. A to dlatego, że Edwin i jego opowieść to nieco inny szablon. Wszak nie mamy do czynienia z wojownikiem, a kronikarzem…
Większość akcji w Dom Slaughterów tom 2: Szkarłat dzieje się na niewielkiej łodzi, stanowiącej scenę dla dwojga aktorów: Edwina i jego potwornego towarzysza, który wcale nie jest tu takim potworem, a kimś w rodzaju terapeuty. Tynion częstuje nas sporą porcją filozoficznych dywagacji, pasujących zresztą do charakteru szkarłatnego Edwina i jego przeszłości. W niej może pojawił się potwór i strata, ale nie tak, jak można było się tego spodziewać.
Walter Dell”Edera znany jest już fanom Coś zabija dzieciaki, ale tutaj pokazuje swe nieco inne oblicze. Stery oddał Letizii Cadocini, sam odpowiadając jedynie za okładany i design. „Jedynie” to jednak mocne niedoszacowanie, bo duch jego rysunków jest tu silny. Cadocini zachowuje atmosferę i stylistykę znaną z Coś zabija dzieciaki, ale charakter opowieści jest już zupełnie inny. Edwin nie jest wojownikiem, a myślicielem. Jak pisałem wyżej, wydarzenia to mają formę niemalże psychoterapii z elementami filozoficznych dywagacji, gdzie pacjent powraca do traum mglistej przeszłości. Szkarłat to wizualnie coś odmiennego niż to, co poznaliśmy dotąd w serii Tyniona, ale jednocześnie prace Dell’Edery i Cadocini są na tyle kompatybilne, że duch świata podopiecznych Domu Slaughterów jest zachowany.
Dom Slaughterów tom 2: Szkarłat to dla mnie przede wszystkim zaskoczenie. James Tynion wychodzi trochę poza swój schemat i oczekiwania czytelników. Historia Edwina jest jak poboczne epizody w Sandmanie czy Hellblazerze, gdzie duch świata przedstawionego jest obecny, ale scenografia i aktorzy są zupełnie inni. Choć motorem wszystkiego jest Erica Slaughter i zapewne stwierdzi tak każdy, kto poznał ten świat Tyniona, to złożoności nadają mu właśnie poboczne historie z Domu Slaughterów. Losy Edwina są chyba najmocniej naznaczone grozą spośród wszystkich. Jest nieco sennie, mgliście, a kły i szpony potworów nie są tak wyraźnie, ale napięcie jest odczuwalne i scenarzysta wiedział, co robi. Oby zaskoczył mnie on jeszcze wielokrotnie, bo to na pozór mroczne i pełne akcji uniwersum może okazać się czymś więcej, niż się wydaje.
Tytuł oryginalny: House of Slaughter Vol.2: Scarlet
Scenariusz: James Tynion IV, Sam Johns
Rysunki: Werther Dell’Edera, Letizia Cadocini
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Wydawca: Non Stop Comics 2023
Liczba stron: 144
Ocena: 80/100