DMZ – Strefa zdemilitaryzowana tom 4 – recenzja komiksu

Po ostatnich wyborach w USA i kilku wcześniejszych incydentach twierdzę, że ów niosący demokrację kraj nie jest tak jednolity, a na pewno niejednomyślny, jak się z pozoru wydaje. Dlatego też seria DMZ – Strefa zdemilitaryzowana jest komiksem aktualnym i oby nie proroczym. W poprzednim tomie do koszmaru podziału Stanów Zjednoczonych doszedł kolejny – perspektywa posiadania broni nuklearnej przez element wywrotowy. Może nie tyle wywrotowy, co niestabilny. Bo któż wie, co myśli i co chce zrobić Parco Delgado, którego zamiarów nie zna nawet jego poplecznik, a niegdysiejszy głos miasta – Matty Roth? Cóż… W czwartym tomie nieco się o tym przekonujemy.

Strona komiksu DMZ – Strefa zdemilitaryzowana tom 4

Jak reaguje Wuj Sam na wieść, że ktoś ma broń nuklearną bez jego zgody? Zazwyczaj inwazją, lecz tu owym podmiotem jest osobnik siedzący w centrum Nowego Jorku. Wprawdzie upadłego, ale wciąż zamieszkałego przez tysiące osób. Do tego Stany Zjednoczone mają na głowie coś w rodzaju nowego wcielenia Konfederacji w postaci Armii Wolnych Stanów, a ich pozycja międzynarodowa nie jest już tak silna, jak kiedyś. I może właśnie dlatego nie mają nic do stracenia? Pewne jest jedno – Nowy Jork i ludzie go zamieszkujący znów dostaną po głowie. A pośród tego wszystkiego mamy upadłego reportera Matty’ego Rotha.

Zmiana głównego bohatera z niezależnego reportera z DMZ w zausznika wyposażonego w atomówkę podejrzanego watażki udała się Woodowi znakomicie. Akceptowany, a przynajmniej tolerowany na wszystkich frontach dziennikarz momentalnie staje się persona non grata nawet wśród najbliższych, którzy nie odstrzelili go jeszcze chyba tylko z sentymentu. Po całym zamieszaniu z Parco i konsekwencjami jego działań, Roth stara się odpokutować i znów momentami widzimy go w swoim żywiole. Ale miasto jest już inne i niekoniecznie potrzebuje chybotliwego dziennikarza. Sam wątek Rotha byłby nieco surowy, więc Brian Wood nie opiera swej opowieści wyłącznie na nim. Ponownie widzimy Wilsona, Dekadę Później czy Aminę, których losy potoczyły się różnymi ścieżkami, naznaczonymi obecnością Rotha. Oprócz śmiałej wizji USA, miejskiego klimatu i chłodnej oceny aparatów politycznych, Wood i Burchielli zasłużyli na pochwałę za wieloraką perspektywę miasta.

Strona komiksu DMZ – Strefa zdemilitaryzowana tom 4

Na łamach DMZ obok Ricardo Burchielliego pojawiali się inni rysownicy i w czwartym tomie współtwórca serii również dostaje wsparcie. I to nie byle jakie, bo w mniejszych lub większych epizodach pojawiają się twórcy jak Jim Lee, Dave Gibbons, Eduardo Risso czy Lee Bermejo. Co ważniejsze, wszyscy trzymają się miejsko-wojennego klimatu i nie próbują stworzyć czegoś, co wykracza poza wizję naczelnych autorów. Najbardziej zainteresowały mnie prace Danijela Žeželja i Nathana Foxa, tworzących kolejno historie indywidualnych bohaterów. Egzotyka losów Wilsona i ukazanie jego początków oraz walka o artystyczną tożsamość i ducha miasta w wykonaniu Dekady Później wyróżniają się na tle głównych wydarzeń, rozbudowując wizję DMZ.

DMZ – Strefa zdemilitaryzowana tom 4 to ciężka rzecz dla kogoś o skostniałym światopoglądzie. Brian Wood nie deklaruje żadnych poglądów, ukazując wady zarówno USA, jak i AWS. Nie jest nawet stronnikiem Delgado, który teoretycznie mógłby być trzecią drogą, swoistym głosem ludu, gdyby nie był, jak w głębi duszy większość podobnych mu populistów, potworem. Nie ocenia też działań żadnej ze stron, będących aktami terroru w różnej skali i na różnym poziomie akceptacji opinii publicznej. I dzięki temu DMZ to coś więcej niż dobre political fiction. Czwarty tom to przerwanie napięcia dotąd budowanego przez Wooda i pójście w radykalnym kierunku. To też koniec pewnej epoki Nowego Jorku i jeśli ktoś oczekiwał czegoś takiego od początku, to wreszcie dostaje swą wojenkę. Nie mogę doczekać się sierpnia i finalnego, piątego tomu.


Okładka komiksu DMZ – Strefa zdemilitaryzowana tom 4

Tytuł oryginalny: DMZ: The Deluxe Edition Book Four
Scenariusz: Brian Wood
Rysunki: Ricardo Burchielli, Nathan Fox, Cliff Chiang, Daniel Žeželj i inni
Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 384
Ocena: 90/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?