W świecie Diuny panuje monarchia, na której czele stoi człek o dumnym tytule padyszacha imperatora. I tak się składa, że to kawał łotra, jak niemal każdy, kto usiadł za wysoko. Jasno pokazuje to zdrada Atrydów z historii Herberta seniora, ale poprzednik i tatko Szaddama IV, Elrood IX, stosował podobne zagrywki, starając się przy tym nie zwracać uwagi na siebie i nie brudzić swych cesarskich rączek. W tym przypadku cień padł na ród Verniusów i ich wysoce rozwiniętą planetę Ix. Wszystko oscyluje na granicy polityki i para-religii, bo w machinacje władcy włączają się ponurzy panowie z Bene Tleilax, a i panie z Bene Gesserit są nader aktywne.
Muszę przyznać, że autorom udało się zapętlenie całej intrygi wokół Ix. Pokazali, że monarchia Diuny to de facto dyktatura w pięknych szatach, a wspomniane stowarzyszenia mogą znacznie wpłynąć na monarsze decyzje. Przy całej otoczce SF, stare dworskie knowania również pozostały niezmienne, a więzy rodzinne w koronowanych rodach naznaczone są czymś zupełnie innym niż familijne przywiązanie. Właśnie środowisko na szczytach władzy stanowi jeden z filarów nie tylko Rodu Atrydów, ale i całości Diuny, a miejscami można odnieść wrażenie, że cała fantastyka jest tu urozmaicającą przedstawienie otoczką. Ale nie myślcie, że polityka, religia, wojenki i rozmaite rozgrywki to jedyny element, dla którego warto poznać ten komiks.
Z tym wszystkim kontrastuje praca u podstaw Pardota Kynesa na Arrakis. Idealistyczny, nieco bujający w oparach własnych marzeń planetolog okazuje się dla lokalnej społeczności tym, kogo od wielu lat potrzebowali. Inspiratorem, wręcz zbawicielem, pokazującym, że nie trzeba Muad’diba, by odmienić piekielny pustynny pejzaż. Fremeni z kolei są nieco odarci z tajemniczości, ale informacje, które przedstawiają nam autorzy, wynoszą ich z pozycji kolejnego prostego ludu pustyni do kreatywnego narodu, potrafiącego połączyć tradycję z wizjonerstwem.
Może i Diuna: Ród Atrydów tom 2 jest prequelem, ale czytając wszystko chronologicznie nie zniechęcicie się do dalszych powieści, gdzie pierwsze skrzypce gra Paul Atryda. Doradziłbym nawet taki sposób czytania, bo unikniecie dzięki temu dywagacji na temat różnic między tym, co napisał Frank Herbert, a co stworzyli jego następcy. A przygoda pochłonie was równie gładko jak czerw pustyni. Jak pisałem przy okazji recenzji poprzedniego tomu, nie jest to dopisany na siłę epizod ani powiększone uzupełnienie luk fabularnych. To pełnoprawna historia, którą warto poznać przed kontynuacją filmowej interpretacji arcydzieła SF.
BOOM! Studios decydując się na Ród Atrydów jako start uniwersum Diuny w medium komiksowym, trafiło idealnie. Wprawdzie oryginalna opowieść w formie powieści graficznej już wystartowała i u nas, a swego czasu powstała nawet adaptacja obrazu Davida Lyncha, to materiału jest wystarczająco wiele. Pozostaje czekać na trzeci tom i dalsze ruchy zagranicznego wydawcy, który – mam nadzieję – wykorzysta korzystne wiatry dla świata Herberta, bo to nie tylko klasa w kategorii SF, ale i powieści jako takich.
Tytuł oryginalny: Dune: House of Atreides
Scenariusz: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Rysunki: Dev Pramanik
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Non Stop Comics 2022
Liczba stron: 112
Ocena: 75/100