Darling in the Franxx
Darling in the Franxx

Darling in the Franxx tomy 1-3 – recenzja mangi

Nigdy nie byłem fanem przenoszenia oryginalnych serii czy filmów anime na mangowe medium. Proces działający w drugą stronę, czyli animowanie historii stworzonych przez mangaków, ma o wiele więcej sensu. Za wersję mangową Darling in the Franxx miał jednak odpowiadać Kentaro Yabuki, a więc rysownik Tu Love-Ru, jednej z najlepszych serii ecchi ostatnich dwóch dekad. Dlatego też ciężko było mangą się nie zainteresować.

Darling in the Franxx w wersji animowanej ukazało się w 2018 roku i był to efekt pracy studiów A-1 Pictures, CloverWorks oraz  Trigger. Obecność tego ostatniego mogła zwiastować efektowe walki mecha i to akurat dostaliśmy. Seria jednak nieszczególnie zachwyciła historią. Jest to bowiem fabuła już dobrze znana fanom anime, a mi osobiście mocno przypominała tę z Neon Genesis Evangelion. Oto jest świat, gdzie ludzie odkryli niezwykle wydajne źródło energii mangowej. Niestety wydobycie przyczyniło się do odkształceń Ziemi i wyniszczenia środowiska. Wtedy też znikąd pojawiły się ogromne potwory, Kyoryu, które zaatakowały zamieszkiwane przez ludzi miasta. Ludzkość zaś w celu ochrony stworzyła potężny mechy nazywane Franxxami. Kierować mogły nimi tylko przygotowywane w tym celu dzieci „pasożyty”. No jest to dość znajome, co nie? Zabrakło jeszcze tylko odniesień biblijnych. Niestety, przez trzy tomy mało dowiadujemy się o świecie, a fabuła praktycznie stoi w miejscu.

Zobacz również: Great Teacher Onizuka tom 1 – recenzja mangi

Fot. Strona z tomu 1 Darling in the Franxx

Głównym bohaterem Darling in the Franxx jest Hiro (pierwotnie nazwany 016 – pasożytom nadawano bowiem tylko numery), który za dzieciaka przejawiał niezwykłe zdolności, ale ostatecznie nie może nawet pilotować Franxxa. Przez oblane testy miał zostać odesłany z farmy, przez co nigdy nie mógłby już pilotować mecha. Wszystko zmieniło się, gdy farmę wydobywających paliwo zaatakowały kyoryu, a Hiro przypadkiem został wciągnięty do Franxxa wraz z demoniczną pilotką Zero Two (mechy muszą być kierowane przed dwie osoby, chłopaka-pręcika oraz dziewczynę-słupek). Nowo poznana dziewczyna owiana jest jednak złą sławą, gdyż każdy jej pręcik ginie po trzecim locie. Wszystko przez krew kyoryu płynącą w żyłach Zero Two.

Zobacz również: Miecz zabójcy demonów – Kimetsu no Yaiba tomy 6-7 – recenzja mangi

Na przestrzeni omawianych trzech tomów mangi historia kręci się w głównej mierze wokół destrukcyjnej natury Zero Two oraz wokół tego, czy Hiro zdoła przeżyć trzeci lot z nową partnerką. I w sumie tego się nie dowiadujemy – pod koniec tomu trzeciego dochodzi do dużego starcia z kyoryu, w której udział bierze również Hiro wraz z Zero Two. Trochę czasu poświęcono tu także na wyjaśnieniu zasad kierowania Franxxami. Dowiadujemy się miedzy innymi, że podczas pilotowania dochodzi do połączeni umysłów słupka i pręcika, co jest dość intymne i wymaga odpowiedniego współgrania dwóch pilotów. Nie wszystkim się to od razu udaje. Na przestrzeni 20 rozdziałów poznajemy też kilka innych postaci, bo nie tylko Hiro i Zero Two mają tu znaczenie. Z pozostałych szczególnie wyróżnia się Ichigo (015), która jest przywódcą zespołu i świetnie sprawdza się jako słupek. Jest jeszcze ciągle niezadowolony Mistsuru (326) oraz stłamszona przez niego Ikuno (196). Niestety, przez trzy tomy nie poznałem nikogo na tyle dobrze, aby go polubić.

Fot. Strona z tomu 3 Darling in the Franxx

Na koniec nie można nie wspomnieć o mangowej wersji w kontekście wkładu Kentaro Yabukiego. Rysownik znany był wcześniej głównie z serii Tu Love-Ru, która przyciągała przede wszystkim odsłanianiem wdzięków licznych bohaterek. I ten „sznyt” Yabukiego widać tu od pierwszej strony. A dokładnie od czwartej, bo już tam dostajemy niezwykle ładnie zilustrowany, kolorowy kadr z golutkimi Zero Two i Ichigo. Autor rysunków doseksualizowuje praktycznie każdą scenę, a popis daje na przykład przy okazji poznania Zero Two z Hiro. Scena ta już w anime była dość odważna, a tu zwyczajnie pozbyto się wszelkich ograniczeń. Można się oczywiście czepiać, że to niepotrzebne, jednak Kentaro Yabuki został zaproszony do projektu właśnie po to. No a jeśli już o te pikantne sceny chodzi, to widać, że mangaka zna się na rzeczy, bo te zwyczajnie prezentują się świetnie. Fani Tu Love-Ru od razu poznają kreskę Yabukiego.

Zobacz również: Reaktor 1F – recenzja mangi

Czy więc warto sięgnąć po mangowe Darling in the Franxx? Zależy, czy podobał się wam animowany pierwowzór i czy jesteście gotowi na naprawdę sporą dawkę ecchi. W sumie dobrych „zbereźnych” serii ci u nas niedostatek, więc fani się na pewno znajdą – rysunki są tu pierwsza klasa. Oczywiście trzeba też zaznaczyć, że niestety historia w Darling in the Franxx nie zachwyca, i to może być największy problem.


Tytuł oryginalny: Darling in the FranXX
Scenariusz: Code:000
Rysunki: Kentaro Yabuki
Tłumaczenie: Joanna Makarewicz
Wydawca: Waneko
Ocena: 60/100

Redaktor prowadzący działu Gry

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?