Główną bohaterką jest dziewczyna imieniem Nadia, pracująca w jednostce ratunkowej Trauma Team, o której więcej nieco niżej. W czasie jednej z akcji traci wszystkich towarzyszy, a ich katem jest złote, a nawet platynowe dziecko swej epoki. Osobnik szprycujący się specyfikami zdolnymi powalić dinozaura, niestroniący również od cyborgizacji i przemocy na rzeźnickim poziomie. Mimo traumy i bólu po stracie kompanów, Nadia wraca jednak do służby. I wtedy wszystko zaczyna nabierać tempa. Klientem, którego ma uratować, jest właśnie znany jej morderca.
Tytułowa Trauma Team International to korporacja zajmująca się usługami ratowniczymi. A raczej ratowniczo-desantowymi, gdyż obok funkcji pogotowia medycznego zajmują się też ochroną klientów, i to z użyciem ciężkiego sprzętu. Wizja tego typu służb paramedycznych w prywatnych rękach pojawiała się już w cyberpunkowych klasykach, ale tu, na łamach czterech zeszytów, Bunn zdążył ukazać dodatkowo wewnętrzny HR-owy korpo-chłód i stawianie zysku ponad wartości, co nie jest obce i na współczesnym rynku. Chęć utrzymania klienta zamożnego stanowi tu wartość ponad wszystko, co szokuje zwłaszcza w relacji protagonistki z bliską jej osobą.
Osobiste przeżycia Nadii są właściwie fundamentem Cyberpunk 2077 tom 1: Trauma Team. Nie są to przegadane wynurzenia, a mądrze rozpisana, osobista opowieść. Ogromne wrażenie robi rozmowa głównej bohaterki w sprawie powrotu do służby, gdzie dostajemy sporą dawkę emocjonalnej tragedii zmiksowanej z dramatyczną, szybką akcją. Podobać może się postać Nadii i jej ideały, zwłaszcza w zderzeniu z wymienionym wyżej zabójcą. Złożenie tego wszystkiego w całość zawdzięczamy również zdolnemu rysownikowi.
Miguel Valderrama i wtórujący mu kolorysta Jason Wordie pokazali, że przełożenie akcji dynamicznego świata gry na kadry komiksu może odbyć się płynnie i z ogromną korzyścią dla odbiorcy. Wymieszanie brudu świata przyszłości z jego jaskrawymi barwami zostało mądrze i pomysłowo wyważone. Nie mamy typowych obrazków z cyborgami, latającymi pojazdami i wieżowcami. Te owszem, występują, ale są świeższe, mniej nasączone szablonami. Może to między innymi dlatego, że kadrowanie i sposób prowadzenia graficznej narracji godny jest szybkiej wirtualnej rozgrywki. Co chyba jest najlepszą rekomendacją dla komiksu na podstawie gry.
Artyści tworzący cyberpunkowe dzieła często idą w ukazanie świata przyszłości z jego plugawej perspektywy. Że dehumanizacja, że ludzkość to marionetki korporacji i tak dalej. Cullen Bunn również na pierwszy rzut oka idzie w stronę mrocznych sfer tego gatunku, ale stara się nakreślić coś więcej. „Trauma Team” zdaje się mieć tu dwojakie znaczenie, nie tylko związane z pracodawcą Nadii. Choć historia jest stosunkowo krótka, warta jest odnotowania w swej gałęzi. Egmont zapewne pójdzie dalej w komiksowe uniwersum Cyberpunk 2077 i nie ukrywam, że to dla mnie dobra wiadomość. Do tego dojdą komiksy z lśniącej nowością serii Blade Runner, a Wydawnictwo Ongrys wspomniało o klasycznym albumie na podstawie filmu z Harrisonem Fordem i Rutgerem Hauerem. Fani solidnego cyberpunku mają powody do zadowolenia i pierwszym z nich jest Cyberpunk 2077 tom 1: Trauma Team.
Tytuł oryginalny: Cyberpunk 2077 volume 1: Trauma Team
Scenariusz: Cullen Bunn
Rysunki: Miguel Valderrama
Tłumaczenie: Zofia Sawicka
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 96
Ocena: 80/100