Avengers tom 7: Era Khonshu – recenzja komiksu

Bogowie w Marvelu chętnie bratają się ze śmiertelnikami. Poczciwi mocarze jak Thor i Herkules mają nawet więcej wspólnego z prostym ludem niż ze swoimi srogimi ojcami. Jednak bóstwa jak Khonshu to już inna sprawa. Patron Moon Knighta to dość pokrętna istota, wyniosła nawet w samej formie, w jakiej zwykła się ukazywać. W Avengers tom 7: Era Khonshu egipski bóg księżyca sięga po więcej i pokazuje, że choć nie dorównuje popularnością Gromowładnemu z Asgardu, to stać go na wiele.

Strona komiksu Avengers tom 7: Era Khonshu

Moon Knight jest bohaterem niestabilnym i nieprzewidywalnym. Problemy psychiczne, związek z antycznym bogiem i sam fakt noszenia się na biało, gdy działa się głównie pod osłoną nocy. W Avengers tom 7: Era Khonshu przekracza pewne granice, powalając świat na kolana, oczywiście w imię swego księżycowego protektora. Wydaje wam się, że heros umiejscowiony szczebel niżej od Daredevila nie ma szans z Avengers, a tym bardziej  na globalną dominację? Jason Aaron ponownie płynie z nurtem swych nieposkromionych pomysłów przekraczających czas i przestrzeń.

Aaron nie prowadzi grupy jako kolektywu, a daje niemal każdemu z członków sporo indywidualnego czasu. Ten album otwiera historia Iron Mana, który w jednym z poprzednich tomów utknął w epoce kamienia. Stark, mimo miliardów na koncie i „mocy” opartej na gadżetach,  nie jest wysportowanym Wayne’em, choć radzi sobie całkiem nieźle. W cieniu kryje się pewna diabelska sylwetka, dotąd mocno niedoceniona, ale maczająca swe szpony w wielu marvelowskich tąpnięciach.

Strona komiksu Avengers tom 7: Era Khonshu

Jakimś cudem przez wszystkie lata istnienia Marvel spychał na bok postać Mephisto. Będąc faktycznym diabłem nie doczekał się poważnej historii jak Lucyfer czy Pierwsze Wśród Upadłych w DC Comics. Był raczej jednym z wielu łotrów wagi ciężkiej, naprzykrzającym się kolejnym Ghost Riderom i swego czasu doprowadził do rozwiązania jednego z najlepszych związków Domu Pomysłów. Jason Aaron silnie go promuje i mam nadzieję, że jego kariera nie skończy się tradycyjnym łomotem od tych dobrych. Wszak tym razem to ktoś więcej niż zakochany w śmierci kosmiczny osiłek czy zakompleksiony doktor-dyktator europejskiego państewka, czyż nie?

Avengers według Jasona Aarona to fabularna burza mózgów. Odnoszę wrażenie, że pisanie przygód Mścicieli sprawia mu ogromną frajdę i że przy tym czasem zapomina, że nie każdy czytelnik chce nieustannego rajdu akcji i potęgowania wszystkiego do granic zdrowego rozsądku. Sama koncepcja Avengers z prehistorii to ciekawa sprawa, zwłaszcza, gdy weźmie się wszystkie analogie z teraźniejszością. Ale już moc Phoenix, która tym razem niezwiązana jest z nikim z Summersów/Greyów, to przekroczenie stężenia supermocy.

Strona komiksu Avengers tom 7: Era Khonshu

Filmowcy nigdy nie dorównają Jasonowi Aaronowi rozmachem. Po pierwsze – zabrakłoby budżetu, nawet biorąc pod uwagę zyski z merchandisingu. Po drugie – filmy te zawstydziłyby Michaela Baya i Jamesa Camerona razem wziętych i ich produkcje wyglądałyby przy nich jak szkolne przestawienia. Twórca Skalpu jest jak człowiek ciągle dorzucający drwa do ogniska. Robi to coraz szybciej i śmielej, a płomień wzrasta. To, czy autor straci nad tym kontrolę, to kwestia jego wyczucia, ale czasem chciałbym odrobiny wytchnienia. Bo nawet jeśli nie zaniedbuje on psychologii bohaterów, to akcja zajmuje nie tylko pierwsze miejsce, ale i całe podium.


https://assets.gildia.pl/system/thumbs/000/537/521/537521/1679762017/800.jpg

Okładka komiksu Avengers tom 7: Era Khonshu

Tytuł oryginalny: Avengers vol.7: The Age of Khonshu
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Ed McGuinness, Javier Garrón
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2023
Liczba stron: 192
Ocena: 75/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?