Tony Stark budzi się ze śpiączki, Thor znów jest głównym młotkowym Marvela, a Cap aż wyrywa się, by zakrzyknąć „Avengers zbiórka!”. Pojawia się nawet ku temu pretekst i to nie byle jaki. Z nieba spadają martwi Celestianie, a ich mroczni bracia, którzy odpowiadają za ten fakt, zmierzają ich śladem, oczywiście w celu zgładzenia Błękitnej Planety. W tym wszystkim palce macza Loki, a na jaw wychodzi, że grupa Avengers miała swe początki dawno, dawno temu, gdy Odyn był młody, a Ghost Rider jeździł na mamucie. Jason Aaron wyrywa Mścicieli z marazmu, który zmierzał donikąd i rzuca ich w wir przygód na miarę ich legendy. Zachowuje przy tym żelazne zasady gatunku – humorystyczne dialogi i widowiskową akcję, czasami zakrawającą o komiksowy absurd.
Kilka kwestii zapewne rozjaśni się w pozostałych seriach z Marvel Fresh, zwłaszcza tych związanych z Thorem, ale pewne sprawy Egmont najwyraźniej pozostawił czytelnikowi do samodzielnego poznania. Opanowana She-Hulk tu zachowuje się i wygląda jak jej porywczy kuzyn. Góra mięśni, ograniczone słownictwo i skłonność do siłowego rozwiązywania wszelkich problemów zastąpiła elokwentną panią prawnik o atletycznej sylwetce, co jest całkiem niezłym zamiennikiem pod nieobecność Bannera, lecz bez sięgnięcia po dodatkowe informacje w sieci dezorientuje. Ciekawy jest młody Ghost Rider/Robbie Reyes, poruszający się Hell Chargerem i będący jednym z najlepszych bohaterów z Marvel NOW! 2.0. Różni się od kolegów-motocyklistów, ale utrzymuje ich prędkość i żar. Polecam przy okazji sięgnąć po pozycje z jego udziałem wydane przez Hachette.
Celestianie to dość dziwne byty, łączące w sobie cechy maszyn i bogów. Zazwyczaj przedstawiani byli jako niedościgłe istoty, z którymi porozumieć może się jedynie ktoś na poziomie Galactusa bądź innych kosmicznych tytanów. Jason Aaron, nie ujmując im nic z majestatu, przybliża pewne fakty z ich przeszłości, a szczególnie te związane z Ziemią. I takie rozwijanie wątków z przeszłości w pełni akceptuję. Świat Marvela tylko na tym zyskuje, nie zapętlając się, jak często bywa u konkurencji.
Nowy początek dla herosów oznacza często lifting ich kostiumów. Czasami robiony usilnie i zazwyczaj okazuje się chwilowy, nawet jeśli są lepsze od klasycznych. Ed McGuinness i spółka pozwalają sobie na lekkie odświeżenie, jak przy wspomnianej She-Hulk, bardziej jednak stawiając na sprawdzone rozwiązania. I tu brawa dla całej trójki rysowników. Nawiązania do klasyki Marvela są tu subtelne, ale zauważalne, a wysunięcie Celestian na pierwszy plan to coś szczególnie pięknego dla fanów Jacka Kirby’ego. Nie można też zapominać o herosach sprzed wielu tysięcy lat. Odyn, Czarna Pantera czy Phoenix w wersji prehistorycznej są niezwykle ciekawi, a ich obecność może okazać się czymś więcej niż epizodyczną ciekawostką.
Avengers tom 1: Ostatnia fala to historia o sztandarowej grupie superbohaterów Marvela, stawiających czoła kosmicznemu zagrożeniu, gdzie w tle majaczą grzechy przeszłości ich poprzedników. Ni mniej, ni więcej. Nie jest to dzieło epokowe, mające zmienić wizerunek herosów i przenieść ich na jakiś tam etap rozwoju, a powrót do czystej przygody ze znanymi ikonami uniwersum. Myślę, że nie tylko ja czekałem na przywrócenie ich do akcji, bez udziwnień w składzie i fabule. A drugi tom zapowiada się jeszcze ciekawiej, zwłaszcza, że okładkę zdobi mamuci Ghost Rider…
Tytuł oryginalny: Avengers by Jason Aaron vol.1: The Final Host
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Ed McGuinness, Paco Medina, Sara Pichelli
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2021
Liczba stron: 160
Ocena: 75/100